poniedziałek, 12 stycznia 2015

INNI - ROZDZIAŁ III - SHAILENE

      – To jedyne wyjście Elijah. (czyt. Elaiżja)
      – Nikt przez okrągłe osiemnaście lat nie powiedział jej prawdy, a teraz chcesz abyśmy odszukali dziewczynę i zniszczyli jej całe życie.
      – Mnie w to nie mieszaj. Nie obchodzi mnie jej stan aktualny, przeszły ani nawet przyszły.
Elijah jak zawsze opanowany powoli odwrócił się w stronę swojego brata i odparł:
      – Niklausie Mikaelson – jego twarzy brakowało jakiegokolwiek wyrazu. – A myślałem, że jest dla ciebie jeszcze jakaś szansa.
      – Stracił już tyle szans, a ty nadal dajesz mu kolejne. Gdyby za każdym razem gdy tylko cię w jakiś sposób zawiódł umierał człowiek. To na ziemi zabrakłoby jakiegokolwiek ludzkiego życia.
Chłopak sprzeciwiający się bratu po słowach brunetki krzywo się uśmiechnął. Najwidoczniej dla niego ta perspektywa była – albo bardzo zabawna, albo bardzo kusząca. Elijah starał się to zignorować spoglądając na sufit.
      – A jak ją znajdziecie? Hayley użyczy ci swojego GPS'A do szukania ludzi?
Dziewczyna rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.
      – A tak... nie ma go – uśmiechnął się pod nosem. – Będziesz musiał wypytywać każdą blondynkę mieszkającą w tym mieście o jej imię i nazwisko. Aż w końcu przyprowadzisz tą złą, a ja będę ci tak współczuć, że wyświadczę ci przysługę i ją zjem.
      – Jeśli nie zamkniesz buzi, następną rzeczą, która z niej wyleci będą twoje zęby – powiedziała.
Mężczyzna starał w tym momencie zastanawiał się nad idealnym i widowiskowym sposobie zamordowania kobiety. Już miał coś powiedzieć, ale Elijah postanowił mu przerwać.
       – Nie wydaje mi się żeby było to konieczne. W obu przypadkach. Hayley powiedz mojemu bratu jak znajdziemy dziewczynę.
Brunetka wstała z fotela i złożyła ręce na piersi.

      – Czarownice.

***

Nagle Clarie usłyszała irytujący dźwięk swojego budzika. Złapała białą poduszkę i zakryła nią uszy.
Tylko nie to jeszcze pięć minut – marzyła. Złapała za telefon i uciszyła go.
Na łóżku leżała do tego momentu aż zaburczało jej w brzuchu. Zeszła po schodach umalowanych na krystaliczny biały kolor na dół i zatrzymała się przy lodówce. Wyciągnęła z niej mleko mając zamiar dodać do niego płatki podgrzać na gazie. Jednak rozmyśliła się kiedy to zobaczyła godzinę widniejącą na kuchence: 7:30.
      – O cholera.
Wyjęła więc tylko jogurt i pobiegła z nim do swojej szafy. Z niej zabrała pierwszą lepszą białą koszulkę i podarte jeansy. Cały czas jedząc ubrała się, a potem uczesała włosy. Zostawiła jedzenie na biurku i w mgnieniu oka była już na dole zakładając skórzaną kurtkę i czarne trampki. Jednak gdy poczuła swój oddech zrobiła minę jak po zjedzeniu cytryny.
Nie ma czasu na mycie zębów – pomyślała.
Nagle zobaczyła Jimmiego z opakowaniem miętówek.
      – Jesteś jak mój dobry stróż.
      – Nie schlebiaj sobie. Czego chcesz?
      – A skąd wiesz, że czegoś chcę?
      – Serio? Znam cię jakieś szesnaście lat.
      – Na samym początku nie wiedziałeś, że istnieję.
      – Ale i tak cię znałem.
      – Dobra to dałbyś mi to opakowanie.
Chłopak spojrzał na cukierki, a potem na siostrę. Włożył rękę do opakowania i wyjął ich z dwadzieścia. Jednak zamiast jej dać włożył je do buzi.
      – Jimmy!
      – Maszosalywa – powiedział z buzią pełną miętówek.
      – Co?
      – Masz zostały dwa.
Clarie zamiast mu podziękować wyrwała opakowanie z jego rąk i rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
Wybiegła z domu.
       – Świetnie pierwszy dzień szkoły, a ja już jestem spóźniona.
Budynek do jakiego biegła był zaledwie parę przecznic dalej, ale do rozpoczęcia lekcji zostało tylko pięć minut. Nie chciała już na samym początku narobić sobie kłopotu. Nagle wpadła na jakiegoś mężczyznę. Na chwilę zamknęła oczy myśląc, że z łoskotem upadnie na chodnik.
Jednak on nie pozwolił jej na to. Clarie znalazła się w jego ramionach, a jej głowa była oddalona od podłoża zaledwie dwadzieścia centymetrów. Otworzyła oczy.
Przed sobą miała twarz bardzo atrakcyjnego mężczyzny. Miał on lekko lokowane, krótkie włosy koloru brudnego blondu oraz błękitne oczy kontrastujące z jego perłowo–białą skórą. Co dla Clarie było dziwne – jego twarz była jednocześnie delikatna jak i męska. Miał kilkudniowy zarost, ale bardzo wydatne kości policzkowe.
Postawił ją na ziemi. Przy swoim metrze sześćdziesiąt pięć wyglądała przy nim na bardzo niską. Szacowała, że jest od niej wyższy o około piętnaście. Wesoło się uśmiechnęła.
      – Przepraszam – odparła.
      – Spokojnie dla mnie to przyjemność ratowania ślicznych dziewczyn przed wypadkiem – krzywo się uśmiechnął.
      – Masz więcej takich tekstów w rękawie?
      – Niestety wyczerpałem limit - skrzywił się.
Miał on bardzo staroświecki akcent, który dziewczynie wydawał się bardzo seksowny. Rozmyślała nad tym dlaczego patrzy na nią jak ja najdroższy obrazek w muzeum. Aż przypomniała sobie dlaczego dokładnie parę minut temu biegła z prędkością światła.
       – A czy mogę choćby wiedzieć kogo uratowałem?
Nikt z jej dotychczasowych znajomych nie mówił jak on. Wyobrażała go sobie bardziej jako szlachcica niż miastowego chłopaka. Pomyślała, że gdyby to spotkał ją w szkole pocałowałby ją w rękę. Tylko, że wydawał się jej za stary na liceum. Nawet na maturzystę. Prędzej widziałaby go na jakimś college'u. Albo na zamku.
       – Clarie Clarie Burton.
Spojrzała na zegarek. Miała już zakląć, ale w obecnej sytuacji postanowiła się powstrzymać.
      – Spóźniona?
      – Skąd wiedziałeś?
      – Patrzyłaś na zegarek jakby miał wskazywać godzinę twojej śmierci. Uwierz, nie ciężko było się domyślić.
      – No tak. Ja i mój brak ukrywania emocji.
Czy ja powiedziałam to na głos? - pomyślała zawstydzona.
      – Właściwie to byłoby nieźle. Gdybyś nie zmarszczyła czoła.
Uśmiechnął się, a ona odwzajemniła jego gest lekkim uniesieniem ust.
Odsunął się dziewczynie z drogi pokazując przejście. Jakby wiedział o czym myślała. Nie odpowiedziała nic patrząc na zegarek po raz drugi. Tym razem nie marszcząc czoła.
      – Ale nie myśl, że cię nie znajdę! – krzyknął.
Clarie wahała się nad jednym. Czy to było bardziej urocze czy może dziwne. Uśmiechnęła się pod nosem i popędziła dalej.
Mężczyzna, na którego wpadła wyjął z kieszeni czarną komórkę i wybrał numer. Po kilku sekundach osoba po drugiej stronie odebrała.
      –  Znalazłem ją.

***

Clarie wparowała z impetem do klasy i stanęła na samym środku. Nie była pewna gdzie ma usiąść. Nie chciała zająć przypadkiem czyjegoś miejsca.
Po chwili każdy zajął swoje , a dziewczyna udała się w stronę pustego krzesła. Do klasy wpadł nauczyciel w niebieskiej koszuli i czarnych spodniach. Złapał ją za ramię i spytał:
      – Może przestawisz się klasie?
Brunetka wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
      – Cześć – pomachała do uczniów.
Jedni odpowiedzieli jej tym samym gestem, a drudzy po prostu zaczęli krzyczeć: HEJ!
      – To tak... nazywam się Clarie Burton i całkiem niedawno przeprowadziłam się z [1] do Nowego Orleanu – klasa jak i nauczyciel siedzieli cicho – to... by było na tyle.
Uczniowie zaczęli klaskać, a blondynka zastanawiała się nad miejscem, które ma zająć.
 Mogła zająć miejsce obok otyłego chłopca z blond kucykiem i czarnymi gotyckimi ubraniami. Jednak świat dał jej jeszcze możliwość siedzenia w ławce z dziewczyną z owalną twarzą, pełnymi ustami i głęboko osadzonymi brązowymi oczami w kolorze jej włosów.
Wybór był oczywisty.
Usiadła obok dziewczyny i wyciągnęła do niej rękę.
        – Mnie już znasz – uśmiechnęła się, a ona odwzajemniła uśmiech.
       – Shailene Wood.
Jednak kiedy podała jej swoją jej oliwkowa cera nagle zbladła, a oczy wytrzeszczyła tak bardzo, że wydawały się być nienaturalnie wielkie.
       – C-coś się stało?
       – Nie nie wszystko w porządku.
Shailene była zmieszana, ale i przerażona. Pochyliła się nad zeszytem i zakryła z obydwu stron. Clarie chyba zrozumiała dlaczego siedziała sama. Zaczęła tęsknić za Lucy, która teraz pewnie siedziała w ciemnym pokoju. Nie mogąc wyjść na światło dzienne. Przygryzła wargi i zaczęła słuchać profesora.

***

Po lekcji brunetka o oliwkowej cerze wybiegła jak struś z sali prosto do łazienki. Zamknęła się w jednej z kabin i wyciągnęła zeszyt razem z długopisem. Napisała na nim trzy wyrazy.
Wyciągnęła nad niego rękę, nadal mocno trzymając długopis i zaczęła powtarzać w kółko to samo zdanie:
       – Phoematos manuex un dumo hax fero adivuex.
Jej dłoń sama zaczęła poruszać się nad zeszytem, a przybór w jej dłoni zaczął sam zakreślać jedno z owych zdać.
Shailene przerwała i mocno się wzdrygnęła. Z bolącą głową otworzyła oczy.
Niebieskie kółko widniało wokół jednego z nich. A brzmiał on:
 WILKOŁAK.


***

OD AUTORKI:
Tutaj starałam się wszystko skrócić. Zostawiając wiele niewyjaśnionych spraw. Więc musicie troszkę poczekać, ale obiecuję, że pojawi się on za nie więcej niż dwanaście dni.



10 KOMENTARZY = NASTĘPNY ROZDZIAŁ

13 komentarzy:

  1. Jeju nie mogłam się oderwać pisz dalej.... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, wciąga - też piszę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz :)

    Zajrzysz? :)

    http://www.by-mickey.blogspot.com/2015/01/pomagaj-bo-warto.html

    OdpowiedzUsuń
  4. swietnie piszesz
    http://mandyy-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny post! Przeczytałam poprzedni rozdział i jestem pod wrażeniem Twojego talentu pisarskiego! :)
    duskaa-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej ! Sama piszesz te opowiadania? Świetnie Ci to wychodzi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, bardzo mi się podoba :-) czekam na kolejne :-))
    Obserwuje i licze na to samo:

    http://nataliazarzycka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. 10 komentarz, już nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń
  9. świetnie piszesz !
    zapraszam do mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. świetnie napisane opowiadanie :)

    http://mysteriousxworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń