sobota, 27 grudnia 2014

INNI - PROLOG

Kariera to piękna rzecz, ale nie możesz
się do niej przytulić w zimną noc. 
~ Marylin Monroe

       DROGI PAMIĘTNIKU – BO WSZYSTKO TRZEBA JAKOŚ ZACZĄĆ.

 W zasadzie nie wiem dlaczego postanowiłam chwycić długopis w dłoń i wyjąć Cię z zakurzonej szafki stojącej w rogu mojego małego pokoju.
Słowo pamiętnik zawsze kojarzyło mi się z dziewięcioletnią dziewczynką w różowej sukieneczce w prążki. Mającą jasne włosy związane w dwa kucyki z gumek w kolorze jej ubrania. Wierzy, że jest najpiękniejsza na świecie. Jest pewna, że przed progiem jej cichego domu pojawi się książę na białym koniu i zabierze ją z tego świata – do krainy baśni... i marzeń, znajdującej się za górami i lasami.
 Jednak mną kieruje coś zupełnie innego. Moje życie stało się obozem przetrwania. Właściwie czyje nim nie jest? Żyjemy żeby umrzeć, a może jest w tym jakiś głębszy sens? Jednak ja nie mam zamiaru pisać o sensie naszej ciągłej linii, która jest kruchą rzeczą.
 Więc zastanawiasz się dlaczego postanowiłam zrobić coś, co do tego kluczowego momentu uważałam za bezsensowne. Jedyne co chcę – to znaleźć zwykłego przyjaciela, który z uwagą, bez zbędnych komentarzy wysłucha moich słów, żalenia się na wszystko czy też napadów nadmiernego szczęścia. Uważam, że lepiej jest napisać wszystko na pożółkłej kartce, bez wymówienia ani jednego słowa na głos niż rozmawiania ze słupem czy pomnikiem z brązu.
Choć... jak mamy zacieśnić nasze więzy jeśli nic o mnie nie wiesz? Nie masz nawet świadomości co do tego w jakiej sytuacji aktualnie się znajduję. Spodziewam się, że od Ciebie nie wyciągnę za wiele informacji, więc najlepiej zacznę i... skończę.

 Nazywam się Clarie Burton mam 18 lat i mimo to jestem świadoma tego, że nie wiem nic o życiu. Nawet jeśli prawo traktuje mnie jak dorosłą osobę. Tylko czy tak naprawdę ktokolwiek osiąga dorosłość? Co to słowo w ogóle oznacza? A tak zapomniałam, że nie mówisz.
Ale nie ma sensu cały czas pisać o sobie i uważać się za nie wiadomo kogo. Poznaj resztę osób, które są blisko, ale jednak daleko od mojego serca.


 Mój ojciec – Michael mnie i moje rodzeństwo ustawiał i nadal ustawia wedle swojego zwykłego – przeczucia. Kiedy tylko uczestniczył przy naszych narodzinach już wiedział czym będziemy się interesować i kim zostaniemy za parę lat. Jakby układał nam życie od samiutkiego początku. Uważał, albo raczej uważa nadal, że jest największym mędrcem, oraz że każde jego słowo jest święte i niepodważalne. Mimo tego, że w jakimś stopniu czułam, że jednak go kocham to zupełnie go nie szanowałam. Był on wojskowym, wyjątkowo zajętym pracą, którą stawiał na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że gdyby miał wybierać między rodziną, a karierą bez zastanowienia wybrałby to drugie. Wyjeżdża w sierpniu, a wraca dopiero na zakończenie naszego roku szkolnego. Jednak jego powrotu nie obchodzimy z wielkim bananem na twarzy, szampanem czy czekoladowym tortem. Wiemy, że jeśli przekroczy próg naszego domu zacznie się prawdziwe piekło.

 Z mojej siostry, która jest najstarsza z naszego rodzeństwa postanowił zrobić mózgowca, wielką panią chirurg. Licząc, że zawsze, o każdej porze będzie najlepsza i najmądrzejsza. Nie wiedział jednak o czym ona marzy naprawdę. Był pewny, że jego zdanie jest ważniejsze i więcej warte niż czyjekolwiek. Dlatego Sarah żeby pokazać ojcu wręcz idealne świadectwo postanowiła nie uczyć się wcale. Jedyne co robiła to z każdej możliwej lekcji spisywała ściągi na kartkę, którą wkładała do szkarłatnego oraz niezawodnego dla niej piórnika. Wiedzy nigdy jej nie przybywało. Okłamywała go – zresztą – jak każdy z nas.

 Jimmy był zaś najmłodszy z rodzeństwa. Ojciec uznał go za wielkiego artystę. Widział w nim talent. Myślał, że będzie on wybitniejszy niż Leonardo Da Vinci. Powtarzał mu to co ranek kiedy tylko postanowił odwiedzić nasze miasto. Jednak on marzył o karierze wielkiego sportowca. Nienawidził zamykać się w czterech ścianach siedząc w ciemnym pokoju. Gdzie jedynym źródłem światła była mała, biurkowa lampka towarzysząca mu od niepamiętnych lat. Za jego plecami trenował w naszej szkolnej drużynie i nie zamierzał... BA... on nawet nie myślał o tym żeby powiedzieć ojcowi o jego zainteresowaniach.

 Jednak sądzę, że to mi trafiło się najgorzej. Uznana byłam za wielką gwiazdę sportu. Czego zawsze zazdrościł mi Jimmy. Byłam dziewczynką, która zamiast bawić się w przebieranie lalek oraz wymyślania różnych niestworzonych historii z ich udziałem w wieku dziesięciu lat trzymałam w ręku najprawdziwszą broń. Kiedy skończyłam lat siedem uczęszczałam do szkoły gdzie uczono różnych sztuk walki. Ojciec jednak nie wie, że całkiem niedawno odeszłam od nich. Teraz w moim życiu sport towarzyszy mi wyłącznie na lekcjach w-fu oraz na treningach cheerleaderek, których postanowiłam nie porzucić. Nie chciałam aby cała grupka dziewczyn, które wspierałam przed każdym występem zawiodła się na mnie w jakimkolwiek stopniu.

 Zawsze zazdrościłam dzieciom, których ojcowie – wspierają. Po porażkach pocieszają, a po odniesieniu sukcesu nagradzają. Jednak mój taki nie był. Każdy mój błąd musiałam odpłacić. Zaś po każdym moim zwycięstwie wmawiał mi, że mogłam być jeszcze lepsza. Moje siniaki i blizny nazywał przegraną i obrazą dla niego, a także dla samej siebie. Nie wiedział jednak, że byłam tylko małą dziewczynką chcącą jedynie dumy własnego ojca. Żeby pocałował mnie w czoło, a nie uderzał ćwicząc różne ciosy w naszym zarośniętym ogródku. Nigdy nie dostałam żadnej z tych rzeczy.


 Za to naszym aniołem stróżem jest niezawodna mama. Chroniła nas przed wściekłością i wybuchami ojca, a także nigdy nie wydała naszych słodkich tajemnic. Możliwe, że do wyjęcia Cię z szafki zachęciła mnie jedna, przerażająca, wywracająca moje życie do góry nogami sprawa. U mojej mamy wykryto raka tarczycy. Całkiem niedawno. Nie wiedziałam co czuć. Czy miałam płakać i użalać się nad sobą? Czy może podnieść się na nogi i żyć dalej? Lekarze sądzą, że guz rozrasta się w szybkim tempie, a mama za rok będzie leżała już w grobie, na cmentarzu w Hidden Rise.

 Clarie nie wytrzymała. Zamknęła zakurzony pamiętnik i rzuciła nim o podłogę aż otworzył się na jednej z pożółkłych, niezapisanych stron. Usiadła na łóżku i skuliła się w kłębek. Nie wiedziała czy płakać czy może jednak krzyczeć. Każda choćby najmniejsza myśl o chorobie jej kochanej mamy działała na nią tak samo.
W takiej samej pozycji siedziała jakieś dziesięć minut. Po przypomnieniu sobie, że to nie ona, a jej rodzicielka powinna czuć właśnie tak. Teraz wstała i zeszła po skrzypiących schodach na najniższe piętro posiadłości Burtonów. Nogi niosły ją w stronę salonu. Podeszła do wieży i włączyła radio na cały głos. Była sama w domu więc nie musiała przejmować się siostrą karzącą jej uciszyć ten jazgot.
 Dziewczyna nie przypominała tej samej osoby co kiedyś. Co prawda nadal miała średniej długości, lekko lokowane jasno brązowe włosy. Twarz nadal była na kształt serca. Jednak jej oczy koloru błękitnego nieba nie błyszczały tak jak kiedyś. Teraz były podkrążone i straciły swój dawny blask. Kiedyś uśmiechała się do wszystkiego i wszystkich ukazując swoje krystalicznie białe zęby. Teraz robi to zdecydowanie rzadziej. Co nie było by takie złe gdyby jej wyznanie było, po prostu – szczere.
 Clarie zaczęła skakać po kanapie. Robiła także coś na wzór tańca. Nie można było tego nim nazwać. Taniec jest sztuką, a nie trzymaniem rąk przy sobie, bujaniem się na prawo i lewo oraz ściskaniem twarzy w dzióbek.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi, którego nawet najgłośniejsza muzyka nie dała rady zagłuszyć. Wyciszyła piosenkę o zranionej miłości i podbiegła do drzwi. Nie wyglądała za dobrze w krótkich szortach w paski, bluzką z babeczką i skarpetami do kolan, ale na chwilę zapomniała o swoim ubiorze. Złapała za klamkę i...
     – NIE! NIE! NIE! – odezwał się znajomy głos.
     – Lucy? – Dziewczyna ucieszyła się, że wie kto stoi po drugiej stronie kiedy tylko spojrzała na swój aktualny strój.
Tylko po co tak szaleńczo pukałaś w te drzwi jeśli nie masz zamiaru wejść? – pomyślała blondynka.

Lucy jest najlepszą przyjaciółką Clarie. Uznawaną za o wiele bardziej rozważną od niej. Miała ona ciemno brązowe włosy sięgające do ramion. Orzechowe oczy, bladą cerę i pełne, różowe usta.
      – Clarie to ty? Ym.... jesteś sama? – Dziewczynie wyraźnie drżał głos.
     – Nie. Jimmy pojechał na trening baseballa. Mama jest w klinice – na chwilę zawiesiła głos – a Sarah wyszła gdzieś z koleżankami. No, a sytuacji z ojcem nie muszę ci, mam nadzieję tłumaczyć.
     – Możesz otworzyć. – W każdym razie widać było, że Lucy nie miała ochoty na kontynuowanie konwersacji czy nawet odpowiedzenia na jedno, maleńkie pytanie.

 Ciemno włosa zrobiła zdziwioną minę ale złapała za klamkę i otworzyła drzwi, których Sarah jak zawsze zapomniała zamknąć na klucz. Spojrzała na przyjaciółkę. Wytrzeszczała oczy i złapała się za usta aby stłumić swój krzyk. Ciarki przeszły jej po plecach. Na altance widziała niby tą samą opanowaną Lucy, która zawsze odsuwała ją od każdego głupiego pomysłu, ale teraz była ona kimś zupełnie innym. Jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Usta drżały. Ręce miała złożone na piersi. Zaś jej twarz nie była sklejona wyłącznie łzami, ale i czerwoną, gęstą... krwią.
KONIEC PROLOGU

***

 Mam nadzieję, że wytrzymaliście do końca. W zasadzie ta historia odbiega zupełnie od mojego poprzedniego opowiadania. Tamto było przedstawione w formie bardziej realnej. Zaś tu postanowiłam postawić na fantastykę. 
    Zapraszam do ocen opowiadania w komentarzach.

wtorek, 23 grudnia 2014

CHRISTMAS TAG

 Nie da się nie zauważyć, że święta zbliżają się ogromnymi krokami. Już jutro będziemy obchodzić Wigilię, a razem z nią idzie odpakowywanie prezentów, spędzanie czasu z rodziną, kolędowanie czy jedzenie wigilijnych potraw. Szczerze mówiąc grudniowe święta są moimi ulubionymi. W urodziny się starzejemy, a ja w wieki osiemnastu lat wolałabym zostać w miejscu. Za świętami wielkanocnymi nie przepadam, a imienin nie obchodzę, a więc... zostaje mi tylko Wigilia, Boże Narodzenie i Nowy Rok. Teraz my łączmy się w smutku, że ten rok nie przyniósł nam świątecznego śniegu i... zacznijmy tag, którego pytania postanowiłam przerobić:


1. Kiedy zaczynasz przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia?
Ja jak i moja rodzina jesteśmy osobami odkładającymi wszystko na ostatnią chwilę. Dlatego nie ma nawet mowy, że choinkę, potrawy czy prezenty przygotowujemy czy nawet planujemy już od początku grudnia. Więc zaczynamy gdzieś tak w tydzień przed świętami albo nawet jeszcze później.

2. Masz kalendarz adwentowy?
Leży gdzieś na półce w moim pokoju. Rodzice kupują je co rok raczej ze względu na moją młodszą siostrę. Nie gardzę nim jednak i przyjmuje. Zaś czekoladki jem kiedy mi się spodoba. Teraz utknęłam bodajże na 18 grudnia.

3. Jakie są twoje ulubione filmy świąteczne?
Znając życie większość odpowiedziałaby, że jest to Kevin, ponieważ każdy chyba wie, że jest on puszczany co rok w telewizji i dla niektórych jest on nawet tradycją. Jednak ja niej jestem nawet pewna czy kiedykolwiek obejrzałam go całego. Moim ulubionym świątecznym filmem nie jest on tylko "Titanic". Także jest puszczany co rok, a o nim mówią mniej.

4. Ulubione potrawy świąteczne?
Jestem dziwną osobą, ponieważ nie jadam zbyt wiele w święta. Jestem jednak zmuszona do jedzenia różnych dań. Jeśli miałabym między nimi wybierać to najchętniej zjadam barszcz z uszkami czy pierogi.

5. Jaką będziesz miała choinkę w tym roku?
Niestety czy stety: sztuczną. Jest ona z moją rodziną już wiele lat i nadal się z nią nie rozstajemy.


6. Otwierasz prezenty w Wigilię czy w świąteczny poranek?
Jak co roku w Wigilię. Zaś kiedy miałam poniżej dziewięciu lat prezenty dostawaliśmy wyłącznie wtedy, ale... były one takie jak w Wigilię tylko wcześniej i z rąk Mikołaja.

7. Ulubiony zimowy napój?
Raczej nie mam swojego "ulubionego", ale można powiedzieć, że jest to cola, którą piję w nocy o północy w zimę i lato. Wiem jednak, że jest to niezdrowe dlatego staram się ją ograniczać i pić więcej herbaty z cytryną.

8. Ulubione świąteczne piosenki?
Ich także nie mam, a więc powiem Wam czego słuchałam w tym miesiącu. Zaczęłam oglądać coraz więcej i więcej parodii. Wpadłam w jakąś panię. Zaś teraz słucham na przemian ich oraz piosenek, które są połączone ze sklejką z różnych filmów i świetnie obrobione. Tak jak - [tutaj].

9. Jak zazwyczaj spędzasz Sylwestra?
 Jak co rok razem z kuzynką próbujemy pobić rekord. Naszym dotychczasowym jest siódma nad ranem. Poinformuję Was już w 2015 jeśli uda nam się go pobić.

10. Jak obchodzisz Wigilię?
Wieczorem razem z moją małą rodziną przyjeżdżamy do dziadków gdzie spotykamy się z jej większą częścią. Dzielimy się opłatkiem, a następnie jesteśmy zmuszani przez babcię do jedzenia wigilijnych potraw. Potem jest to sławne odpakowywanie prezentów. Rozmawiamy chwilę z rodziną, a ja z moją niezawodną kuzynką idziemy do pokoju obok rozmawiać o swoich sprawach, oglądać filmy czy co tam jeszcze. Jak zawsze śledzone przez moją młodszą siostrę. Przy okazji kradnąc kawałki ciast ze stołu.


 To chyba tyle z tego świątecznego tagu. Chciałabym Wam także zadać jedno pytanie. Jeśli mogę...

JAK WY OBCHODZICIE WIGILIĘ?

czwartek, 18 grudnia 2014

RECENZJA - WIECZNIE ŻYWY

Około rok temu o moje uszy odpił się tytuł "Wiecznie Żywy". Wiedziałam, że owa ekranizacja jest o zombie... i... praktycznie tyle. Dopiero całkiem niedawno zaczęłam się nią dokładniej interesować oraz nareszcie obejrzeć na własne oczy. Czy żałowałam? Przeczytajcie moją recenzję.


 „WIECZNIE ŻYWY” jest to filmowa adaptacja książki - „Ciepłe Ciała” napisanej przez Isaaca Mariona. Jego reżyserią jak i scenariuszem zajął się Jonathan Levine. 

Większości pewnie wiadomo, że jest to film twórców popularnego i krytykowanego „Zmierzchu”. Więc ja na samym początku postawię karty na stół i powiem w prost, że ekranizacja o zakochanym zombie spodobała mi się bardziej niż ta o nadopiekuńczym wampirze. Mimo że tu, jak i w historii Belli najważniejszym wątkiem jest praktycznie niemożliwa miłość pomiędzy istotą nadludzką, a człowiekiem. Jednak te obydwa filmy znacząco się od siebie różnią. Zobaczcie sami...

 Przyznam się bez bicia, że ten film jest moją pierwszą ekranizacją o tych nadprzyrodzonych stworzeniach jakimi są zombie. Możliwe, że dlatego historia wydawała mi się mniej oklepana. Błagam ile można jeszcze na siłę wciskać te wampiry... szczerze, to już trochę nudne. 


 Historia opowiada o życiu chłopaka, który został zamieniony w zombie, czyli krwiożerczą bestię. Nie pamięta on własnej rodziny, ani nawet –  własnego imienia. Dlatego mówi o sobie – R. Czuje on, że nie pasuje do świata morderczych i przerażających istot. Po pewnym czasie zakochuje się w ludzkiej dziewczyny Julie. Jednak okazuje się, że jest ona córką mężczyzny, który odstrzela głowy zombie z zamkniętymi oczami. R chce ją za wszelką cenę zatrzymać przy sobie. Ratuje więc jej życie i zabiera do swojego domu, który mieści się w samolocie, albo raczej – to samolot jest jego domem. Główny bohater wraz z pogłębianiem znajomości z dziewczyną odzyskuje swoje cechy człowieczeństwa. 


 Historia może się wydać na pierwszy rzut oklepana, ale jest naprawdę warta naszej uwagi. Owa ekranizacja nie raz wzruszyła mnie do łez. Przedstawia nam siłę miłości, która potrafi zmieniać na lepsze. Pokazuje, że warto wierzyć w drugą osobę i nie oceniać po pozorach. Tak naprawdę, w środku serca każdy z nas jest dobry, tylko musi się postarać aby ta cecha była jeszcze silniejsza.

 Jednak nie ma praktycznie żadnego filmu bez wad. Dla mnie dość niedorzeczne wydaje się to... że owe zombie poruszają się na początku bardzo powoli. No, ale jak przyjdzie co do czego to biegają najszybciej jak się da. Nie jest to wcale powolny trucht, raczej super szybki sprint.


 Mimo że interesuje się aktorstwem, to jednak nie jestem specjalistką w tych sprawach. Chociaż w tym filmie chyba nawet amator zauważy beznadziejne aktorstwo, które głównie tyczy się brakiem wyrażania emocji przez mimikę twarzy. Teresa Palmer – aktorka, która gar Julie jest, chyba zaginioną bliźniaczką Kristen Steward. Zniszczyła mi ona lekko początki filmu, ale potem przyzwyczaiłam się do jej kompletnego braku entuzjazmu, w chwilach, w których miała być szczęśliwa... no... i innych. Jednak przyznam, że już lepiej opanowała wyraz smutku, ale za to na jej twarzy nie malował się żaden wyraz przerażenia. No błagam... porywa was zombie, a wy robicie minę jak po zjedzeniu cytryny, płaczecie i... nic więcej? Może tak to działa, nie wiem mnie nigdy nie porwano, chyba, że... wyprali mi mózg, ale... to inna sprawa.

 Przynajmniej aktor, który gra głównego bohatera, (Nicholas Hoult) wykazał się swoimi zdolnościami. Pomimo iż nie miał za wiele kwestii do wypowiedzenia to nadrabiał swoimi wręcz pięknymi oczami, mimiką twarzy, opanował nawet poruszanie się stylem zombie. On miał trochę więcej do roboty niż wystawianie rąk przed siebie i ryczenia na cały regulator. Do niego nie mogę się przyczepić. Moim zdaniem został stworzony do tej roli. 

 Ekranizacja jest jednak podobna do „Zmierzchu” nie tylko w nadmienionych na wstępie wątków, ale i paroma innymi rzeczami. Towarzyszy nam często lektor głównego bohatera lecz w jednym filmie ten bohater potrafi wyrazić swoje szczęście, a w drugim, jeśli chodzi o to jest dość ciężko. Para ma swoje załamania, ale na końcu pokazuje, że miłość przezwycięży wszystko. 


 Podsumowując – owy film jest naprawdę świetny. Ma swoje błędy, ale... co ich nie ma? Między innymi właśnie tego nas uczy. Pokazujący, że miłość to nie tylko pocałunki, przytulanie, czy trzymanie się za rękę. Przedstawia nam, że polega ona na wzajemnym szacunku, wspieraniu się nawzajem oraz tolerowaniu swoich wad i niedoskonałości. Osobiście bardzo serdecznie Wam go polecam. Sama obejrzę go drugi raz w tą niedzielę... może ktoś przyjdzie? Drzwi są otwarte.

A WY CO SĄDZICIE O TYM FILMIE?

czwartek, 11 grudnia 2014

ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ VI

 Tu troszkę się rozpisałam, ale... wydaje mi się, że to całkiem dobrze. Na moją historię poświęcicie mniej niż dziesięć minut, ale i tak mam nadzieję, że to nie będzie stracony czas. 
Jesteśmy także coraz bliżej starcia z zagadkami Marylin. W następnym rozdziale przejdziemy już do głównego wątku.
ROZDZIAŁ VI
I KNOW


 Dreszcze przechodziły mi po ciele. Dlatego cały czas w rękach trzymałam gorący kubek z herbatą. 
W zasadzie to nie wiem dlaczego aż tak przejmuję się osobą, której praktycznie nie znam. Może... czuję się winna, albo... boję się o niego tak jak człowiek o człowieka. Oglądający reklamy z chorymi dziećmi, które są nam obce, ale i tak ich nam szkoda. Nie wiem, naprawdę nie wiem co myśleć.
     Lepiej? – spytał Ethan. 
     Nie...
Nie wiedzieć czemu – zawsze byłam szczera do bólu. Kłamałam tylko w obronie własnej. Kiedy tylko zgubiłam rolę na przedstawienie (a robiłam to często) zawsze zganiałam na siostrę. Mówiąc, że wzięła ją i gdzieś rzuciła. Były one lekkie w porównaniu do innych, ale... kłamstwo to kłamstwo. Prawda?
    Niby dlaczego się nim tak przejmujesz? Nic o nim nie wiesz. Jest... obcy. – Podparł się łokciami o stół z baru.
    Nie wiem – odchrząknęłam.
To jedyna odpowiedź na jaką mógł liczyć. Nawet jeśli wygłaszał monologi, które spokojnie można by było zapisać na jednej kartce... zawsze odpowiadałam góra pięcioma słowami.
   A jak tam rozmowa o pracę?
Pracę? Zupełnie o niej zapomniałam! Marylin! Ach... jeden dzień mnie nie zbawi. Miałam się pojawić na miejscu dziś o dziewiątej nad ranem. Lecz ja... nie dam sobie rady. Nie w takim stanie.
Nie odpowiedziałam na jego pytanie i wybiegłam z barku. Znalazłam się w łazience. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam na wybrany numer... Pięć nieodebranych połączeń. To się wkopałam.
      Ha halo?
      GDZIE PANI JEST?! CZEKAM NA PANIĄ JUŻ PIĘĆ GODZIN!
      Ja ja... miałam wypadek.
      Wypadek? – Zniżył ton swojego donośnego głosu – Słucham.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu całą historię. Nie wiem, który raz już ktoś ją ode mnie słyszy.
      Dziennikarz powinien być na miejscu wydarzeń bez względu na okoliczności – powiedział łagodnie.
Okoliczności? Hallo... ja jechałam samochodem w stronę Texasu. No i jeszcze szpital... wypadek.
     Ja ja wiem, ale... 
     Ale, pani nie jest jeszcze dziennikarzem. Więc... wybaczam.
     Dzięku...
     Jutro o umówionej godzinie i w umówionym miejscu. – Nie dał mi dojść do słowa – Do widzenia panno Anderson.
     Do wi... - rozłączył się, no i znów nie dokończyłam.
Wróciłam do barku. Opowiedziałam narzeczonemu na pytanie i zamówiłam kolejną herbatę. Piątą w tym dniu. Nagle mój telefon zaczął wibrować. Wyjęłam go z torebki i odebrałam. Był to numer: Madge?
      Co jest?
      Obudził się! Żyje! Ha ha! – Wyobrażałam sobie jej uśmiech.
      Naprawdę... to... to wspaniale! Pa pa Madge. Zaraz będę.
Rozłączyłam się i uśmiechnęłam do Ethana. Uśmiechem tak szerokim i szczerym, że każdy kto by na mnie spojrzał wyszczerzyłby zęby razem za mną.
Tak zrobił Ethan.


Potem złapał za płaszcz i poszliśmy razem do szpitala przy Middle Street. Ręce przestały mi się trząść, a ja czułam, że przedawkowałam herbatę. O ile to możliwe.
Weszliśmy przez szklane drzwi, a następnie wkroczyliśmy do sali Matta. Jednak po minucie mój towarzysz wyszedł i zostałam sama.
     No i nie będziesz mogła wyssać krwi z nieboszczyka – uśmiechnął się.
     Kurcze, a już myślałam, że się nie wyda. – Odwzajemniłam się tym samym.
Postawiłam białe krzesło obok jego łóżka i zaczęłam gadać jak najęta. Skomentował nawet moje starcie z gazem rozweselającym.
     Nie uwierzysz, ale przez ciebie naćpałam się herbatą.
     Ha... tego jeszcze nie było. A u mnie nic ciekawego. Choć... możliwe, że też coś przedawkowałem. Wydawało mi się, że skaczę po tęczy. Ach fajnie było.
    Nie wiem co ci tam podawali, ale...
Spojrzał na mnie krzywym wzrokiem i powiedział:
    Dlaczego przyszłaś?
To pytanie... zwaliło mnie z nóg. Nie miałam zielonego pojęcia co odpowiedzieć.
    Martwiłam się i... 
    A teraz tak na serio. Proszę, jestem chory. – Udawał, że kaszle.
    Szczerze tak? Sama nie wiem...
    Spodziewałem się wyznania miłosnego, albo coś w tym stylu.
Uderzyłam go dla żartów torebką.
    Ej! Nie! - uśmiechnęłam się. 
    Żartowałem. Nie zabijaj.
Rozmawiałam z nim jeszcze jakieś pół godziny. Może trwałoby to dłużej, ale... Ethan.
    Co tam gołąbeczki? 
    Ej trochę prywatności. Nie wolno komuś wchodzić w paradę jak się z kimś całuje. Co nie?
    Całuje?!
    Aha...
    On... on żartuje – powiedziałam lekko przerażona.
Wiem jaki jest Ethan wolałabym, aby Matt odłożył swoje żarty na bok.
    No pewnie. A co myślałeś? Istnieje takie coś jak... sarkazm. Tylko mądrzy go rozumieją.
Ethan zrobił kwaśną minę, ale wyciągnął rękę do chłopaka.
     Ethan Forbs – przedstawił się – narzeczony Giny.
Musiał.
     Matt Downsword – odpowiedział – nie narzeczony Giny.
Pożegnałam się z Mattem. Musiałam wrócić do domu. Jutro o dziewiątej rano miałam znaleźć się w domu Masoonówny. Jechaliśmy srebrnym autem, a Ethan miał minę jak po zjedzeniu ziarnka gorczycy.
    Hej. Co jest? 
     Nic...
Na nic więcej nie mogłam liczyć.
Samochód zatrzymał się przed ogromną willą z basenem. Miała ona ponad dwadzieścia pokoi, które moim zdaniem były kompletnie niepotrzebne. Ethan był biznesmenem. Często nie było go w domu. Kiedyś każda chwila bez niego była przygnębiająca. Teraz... przyzwyczaiłam się do jego wyjazdów w delegację. Mimo że w tym wielkim domu pracowało trzech służących to i tak czułam się samotna, ale... tylko czasami.
Spojrzałam na Ethan'a, a on zwrócił głowę w lewo i spojrzał mi w oczy.
    Wiesz, że cię kocham prawda? I nigdy, naprawdę n-i-g-d-y nie zdradziłabym cię z kimś innym. Wiesz prawda?
Nie odpowiedział nic. Złapał mnie za tył głowy i przyciągnął do siebie. Musnął delikatnie moje usta wargami, a następnie pocałował.
Czułam już tylko zapach jego perfum i miętowej gumy z baru.

    Wiem...
A potem znów... czułam już tylko jego zimny, miętowy oddech.

wtorek, 9 grudnia 2014

POMARZYĆ TO SE MOŻESZ... CZYLI CO CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA GWIAZDKĘ

 Zbliża się gwiazdka, a ja już rozmyślam nad tym co znajdę pod choinką. Tam na dole pojawia się lista prezentów, które sobie wymarzyłam. Nie znaczy to, że jestem rozpieszczana, albo coś w tym stylu... kiedy tylko mój tata dowiedział się co chciałabym dostać odpowiedział krótko: "To se zarób". No, ale pomarzyć zawsze można. Prawda?

  • Dary anioła zostały tak nachwalone przez moją koleżankę, że aż zapragnęłam dostać je w swoje brudne łapki. Sądzę, że ten prezent należy do grupy możliwych - dzięki cioci.
  • Skyrim, Beyond, Far Cry 4 i GTA V - dziewczyna, a gra w gry. Nikt mi nie zabroni. Co prawda gry są na konsolę od Sony, której nie posiadam, ale... zresztą dowiecie się za moment.
  • PS3 - no właśnie. Zbieram na nie już z jakieś dwa lata i... jeszcze nie uzbierałam odpowiedniej kwoty. Jednak rodzice postanowili mnie wspomóc wiedząc, że mi zależy. Dlatego jest on prezentem tak drogim, że aż nie wieże w to, że go dostanę. Trzymajcie kciuki.
  • Bluza - jest zima, a więc jak sama nazwa wskazuje jest bardzo zimno. Mimo, że nienawidzę gorąca to także nie lubię kiedy to jest mi strasznie chłodno. Do tego sądzę, że bluza jest dla mnie idealnym rozwiązaniem.
A JAKIE SĄ WASZE WYMARZONE, GWIAZDKOWE PREZENTY?

    sobota, 6 grudnia 2014

    PREZENTY, MIKOŁAJKI I PŁYTA

     Wszem i wobec ogłaszam, że okres świąteczny już się rozpoczął. Staram się powoli  do niego przyzwyczaić, a Mikołajki mi trochę w tym pomogły.



     O ile mieszkam w małej, świętokrzyskiej wsi to bynajmniej mnie każda wycieczka do miasta cieszy. Dziś rodzice - mimo, że raczej nie obchodzimy Mikołajek - postanowili nas gdzieś zabrać. Moja młodsza siostra nie mogła wytrzymać z podskokami w sklepie z zabawkami. Zaś ja dopiero wstępując do Empika poczułam się jak w domu. Pełno  książek, płyt z filmami, serialami i muzyką, gry. Ach no po prostu praktycznie wszystko co potrzebne do szczęścia. Osobiście postawiłam na płytę moim zdaniem godnego do naśladowania, tworzącego świetną muzykę, o pięknym głosie i wielkim talencie (się nachwaliłam) Eda Sheerana. Droga, bo droga, ale musiałam, jako... wierna fanka. No, a teraz przynajmniej mogę odhaczyć ją z mojej listy świątecznych życzeń.




     Jednak uczestniczyłam w Mikołajkach na większą skalę. Mianowicie w naszej szkole. No... może trochę przesadziłam, ale... W naszej klasie kupowaliśmy sobie nawzajem prezenty. Jak to w większości szkołach się organizuje. Moja przyjaciółka także została przeze mnie obdarowana. Zaś ja dostałam książkę, za którą dziękuję tej oto Pani ---> W. Polska autorka, ale szczerze jej opis z tyłu zachęca do jej jak najszybszego przeczytania.

    CZAROWNICE Z WOLFENSTEINU - PIERŚCIEŃ I SITO
     Mam nadzieję, że Wy także spędziliście miło tegoroczne Mikołajki. Także mam do Was pytanie:

    JAKIE BYŁY WASZE MIKOŁAJKOWE PREZENTY?

    środa, 3 grudnia 2014

    SZPILKA #4

    Wraz z końcem listopada pojawiła się nowa szpilka!
    Szczerze... listopad to najgorszy (przynajmniej dla mnie) miesiąc w roku. Razem z wrześniem byliby niezłą parą. No, ale... nie obchodzą Was zapewne moje wywody tylko ulubieńcy, czy tam podsumowanie (jak kto chce) listopada:

    •   Nie da się ukryć - IGRZYSKA ŚMIERCI KOSOGŁOS CZ.1 był najbardziej wyczekiwanym przeze mnie filmem. Nie będę się rozpisywać tutaj na jego temat, ale jeśli chcecie zobaczyć ową premierą widzianą moimi oczami zapraszam [TUTAJ].  Mogę nadmienić jednak, że ani trochę się nie zawiodłam i zachęcam Was abyście dobijali się drzwiami i oknami do kin i wczuli się w wojnę przeciw Kapitolowi.

    •  Tak wiem, że to dziwnie wygląda, ale PARODIE IGRZYSK ŚMIERCI w tym (raczej w tamtym) miesiącu przypadły mi wyjątkowo do gustu. Sadzę, że każdemu fanowi spodoba się ich bardziej komediowa strona. Tutaj macie owe piosenki ustawione przeze mnie od najlepszej do najgorszej. Sprawdźcie sami:

    •  Trochę za dużo o nich na moim blogu, ale... co tam. To mój blog. PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW wyjątkowo mnie urzekły i zachęciły do oglądania innych seriali typu: The Walking Dead. Do końca nie wiem dlaczego, ale w historii Damona, Eleny i Stefana widzę coś co mnie automatycznie przyciąga do siebie. Wraz z nadejściem drugiego sezonu udało mi się (przyznaję bez bicia) popłakać... i to bardzo. Także gorąco Wam polecam!
    Serial możecie obejrzeć tu: http://www.kinoman.tv/serial/pamietniki-wampirow

    PRZEWIŃCIE DO 3:40. ;)

    •  Za nadesłanie mi tej piosenki bardzo dziękuję Weronisi. :) Powiem, że David Guetta powalał mnie na nogi wieloma swoimi twórczościami. Wraz z każdą nową piosenką staje się coraz lepszy. Właśnie za to go podziwiam. Nie pomijajmy także tego, że Sam Martin dołożył wszelkich starań do stworzenia tej produkcji. Ale jak zawsze my tu nie tylko o piosence. Możliwe, że teledysk podobał mi się także dlatego, że kojarzy mi się z filmem "Wyścig", który był dla mnie absolutnym hitem tamtego roku.
    To już koniec SZPILKI zapraszam Was do następnej części rzecz jasna już za miesiąc. Żegnam się z Wami:
    PA, PA.

    niedziela, 30 listopada 2014

    ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ V

     Było trochę trudności, ale... mam nadzieję, że nie jest to tutaj takie widoczne. Tutaj dojdzie para ważnych w przyszłości postaci. Jedna będzie ważna aż za bardzo. Taki mały wstęp jest dla mnie tradycją, którą (sądzę), że nie przerwę. No, ale dobra, dobra na razie koniec. Także... zapraszam!


    ROZDZIAŁ V
    PIĘĆ PROCENT

     Nagle brązowo-włosy lekarz wyciągnął defibrylator uderzył jego pierwszą część o drugą rozległ się cichy, krótki, ale bolesny dla uszu dźwięk. Podbiegł do Matta i przyłożył defibrylator do jego klatki piersiowej. Trup, lub też nie podskoczył raz jeden, drugi. Niestety ja nie wiedziałam co zdarzyło się dalej. Lekarz odzyskał panowanie i wyprowadził mnie z sali. Nie mogąc sobie ze mną poradzić oddał mnie w ręce o wiele bardziej muskularnego doktora. Nie miał on nawet jednego włosa na głowie, a kolor jego skóry był bardzo zbliżony do ciemnego brązu. Wiedząc, że jestem bez szans grzecznie poszłam z nim do najbliższej sali.
       – Madge zostawiam ci ją – odpowiedział swoim, a jakże donośnym głosem i wyszedł z pokoju.
    Madge miała długie, blond włosy, pulchną twarz i znajdujący się na niej szeroki uśmiech.
         – Gina? Gina Anderson? - odezwała się kręcąc z niedowierzania głową.
        – No... tak – odpowiedziałam smętnym głosem.
        – Najbardziej odpałowa i szalona dziewczyna z liceum.
        – Ja jakoś cię nie pamiętam – powiedziałam nadal cicho, ale już trochę się żywiej.
        – Madge. Madge Collins mówi ci to coś?
    Zmarszczyłam czoło i zaczęłam się zastanawiać kim ona była.
        – Najpopularniejsza paczka w szkole należała do ciebie. Więc nie dziwne, że mnie nie pamiętasz.
        – Zaczekaj! Już wiem! Wygrałaś jakiś konkurs co nie?
        – Dokładnie! Coś jeszcze?
        – To był konkurs matematyczny bodajże. Nosiłaś zawsze ogromne okulary i dwa warkocze.
        –To dziwne, że jednak ci coś świta.
    Nie mogło być inaczej. Nie chciałam jej mówić za kogo przez moich kolegów była uważana. Kujonka, chwaląca się swoimi osiągnięciami na prawo i lewo. Zresztą nie tylko oni ją tam postrzegali. Praktycznie cała szkoła była przeciw niej. W tym ja.
    Nie wygrała tylko konkursu matematycznego. O nie! Był też: ortograficzny, humanistyczny, ścisły, chemiczny, historyczny i... Bóg wie jaki jeszcze. Była bardzo uczuciowa. Może z powodu wielu zaczepek ze strony uczniów. Raz przegrała konkurs pierwszej pomocy. Załamała się. Nie mogła znieść porażki, ani... wyjść na prostą. Także zrezygnowała z nauki innych przedmiotów i zajęła się tylko tymi, które będą jej potrzebne w karierze lekarza. Chciała udowodnić, że popełnili błąd dając nagrodę innej osobie. Jak widać nie udało jej się. Stoi przede mną jako: pielęgniarka, a nie pani doktor z dyplomem z najwyższej półki. Tylko dlaczego mimo jej wytrwałości nie udało się?
        – Ręce ci się trzęsą? Co się stało?
        – Nic, nic.
        – Mam coś na twoje utrapienie.
    Podeszła do półki i wyjęła opakowanie z tabletkami uspokajającymi.
        – Mi nie pomagają, ale... może tobie tak – odparła.
        – Nie. Dzięki.
        – Nie? W takim razie mam lepsze rozwiązanie.
    Wyciągnęła rękę, a ja... niechętnie ją złapałam. Pociągnęła mnie na drugą część jakże ogromnego szpitala i zaprowadziła do sali: stomatologicznej? Przez całą drogę nie odezwałam się do niej ani słowem.
        – Katy!
        – Tak? - odparła dziewczyna z czarnymi, lokowanymi włosami i czerwoną szminką na ustach.
        – Gazik?
    CO? Ja rozumiem, że nie byłam dla niej miła, ale...?
        – Ma się rozumieć – odpowiedziała i zwróciła się do mnie – siadaj.
    Bardzo niechętnie usiadłam na fotelu i oparłam się o jego oparcie. A Katy na moją twarz nałożyła gumową maskę.
        – Tlenek diazotu – odparła – Inaczej znany jako gaz rozweselający. Ach mój ulubiony, legalny narkotyk.
    Nie byłam pewna czy to konieczne, ale... nagle... przestałam myśleć nad tym co dzieje się wokół mnie. Zaczęłam się śmiać.
        – O jeny jakie wysokie czoło – krzyknęłam – Ha ha ha!
        – Taa – chwyciła mnie za rękę.
    Byliśmy w połowie drogi, a ja zaczepiłam łysego doktora mówiąc.
        – Zdradzi mi pan skąd ma pan tak idealnie ułożoną fryzurę. Uczy pan samą Gesslerową?
    Zdziwiony nie odpowiedział nic. A ja z Madge weszłyśmy do pokoju dla personelu.
        – No to co się tam wydarzyło?


        – Ja sobie tak jadę, jadę z porywaczem, który tak naprawdę był fajnym porywaczem i nie do końca mnie porwał. Aż tu nagle sarenka wyskakuje na drogę. Normalnie jak mama Bambiego. No i bum! - wszystko gestykulowałam rękami, a moją buzia wykonywałam lepszą mimikę od niejednego aktora – Uderzyliśmy w drzewko. To było niegrzeczne drzewko – zrobiłam smutną minę – ale ja super bohaterka – wstałam i położyłam ręce na biodrach – uratowałam świat, czy tam jedną osobę przed zagładą.
    Mimo że nie była to wesoła historia to ja - opowiadając ją najdziwniej jak potrafiłam wywołałam uśmiech na twarzy Madge.
    Pod działaniem gazu byłam jakieś parę minut. Nie pamiętam co jeszcze ślina mi na język przyniosła, ale... może to i lepiej.
        – Już uspokojona? - zapytała się blondynka nie licząc na odpowiedź – W takim razie weź te leki, bo nadal będziesz biadoliła o Tsunami kiedy tylko włączę kran.
    Posłusznie (może dlatego, że nadal byłam w szoku) wzięłam tabletki i pogadałam chwilę z dawną znajomą. Potem poprosiłam o telefon i wybrałam numer tym razem licząc na pozytywną odpowiedź.
        – Ha halo? - powiedziałam pod wpływem leków cicho i spokojnie – przyjedź.
        – Ale kto mówi?
        – Gina. Szpital przy Malison Street.
        – O BOŻE! CO SIĘ STAŁO! - najwidoczniej nie potrzebował więcej informacji, dowodu.
        – Mnie?  Nic, ale... przyjedź.
        – PĘDZĘ!
    I odłożył słuchawkę. Wyszłam ledwo stojąc na nogach do poczekalni. Jedyna osoba, która się tam znajdowała miała lokowane, krótkie siwe włosy i około siedemdziesięciu lat. Po paru minutach przez ogromne, szklane drzwi zobaczyłam czarnego Maserati podjeżdżającego pod budynek. Mężczyzna biegnący do szpitala o mało nie potknął się biegnąc po schodach. Ja również wybiegłam, mocno popychając drzwi i przytuliłam się do niego najmocniej jak potrafiłam.


        – Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – odparłam przez łzy.
        – Obiecuję.
    Przez około pięć minut nie dałam mu się wyzwolić z uścisku. Aż wreszcie weszliśmy do szpitala i usiedliśmy na krześle. Cały czas moja głowa leżała na jego ramieniu. Zaczęłam mu opowiadać wszystko krok po kroku. Było widać, że Ethan'a najbardziej zdenerwowały sceny z Mattem. Widząc moją lepką od łez twarz starał się powstrzymać od komentarzy.
        – Gina Anderson?
        – Tak to ja.
    Przed oczami miałam nie specjalnie darzonego przeze mnie sympatią niskiego lekarza.
        – Mamy dobrą, ale i złą wiadomość.
        – Najpierw niech będzie dobra.
        – Poszkodowany żyje – odparł marszcząc czoło – ale...
        – Ale, ale co?
    Wstałam.
        –Nie wiemy ile to potrwa. - powiedział odsuwając się. Najwidoczniej myślał, że się na niego rzucę, albo... coś w tym stylu - Czy uda mu się zwyciężyć? O ile na zewnątrz nie wygląda tak źle to wewnątrz...
        – Jakie są szanse na to, że przeżyje?
        – Znikome.
        – Czyli?
        – Ma 5% szans na to... że nie umrze w ciągu 24 godzin.
    KONIEC ROZDZIAŁU V

    wtorek, 25 listopada 2014

    RECENZJA - IGRZYSKA ŚMIERCI - KOSOGŁOS CZĘŚĆ I

     Nareszcie! Rok czekania, ale... bez jakichkolwiek wątpliwości mogę powiedzieć, że opłacało się!


     Fabuła w wielkim skrócie polega na walce rebeliantów z bezuczuciowym Kapitolem, a dokładniej samym jego prezydentem Snowem. Katniss główna bohaterka ma za zadanie poprowadzić rewolucję u boku przebiegłej prezydentki. Peetę równie jak bardziej lubiane przeze mnie postacie Annie i Johannę przetrzymuje wrogi Lapitol. Nad Kotną czuwa ostatnio coraz mniej czuły Gale, który odsuwając ją od siebie próbuje się pozbyć uczucia jakim ją darzy.


     Tu chciałabym szczególnie pochwalić aktorstwo Jennifer Lawrence, która świetnie odgrywa postać Katniss, która sama w sobie jest osobą nadzwyczaj - sztywną. Aktorka jednak nie pozwoliła na zniszczenie tym filmu. Odegrała swoją rolę perfekcyjnie. Nie wydawała się postacią zupełnie poważną i niewiedzącą nic o uśmiechu. Jennifer udało się wykonać swoją robotę idealnie. Przeżywaliśmy całą historię pod jej czujnym okiem. Współczując jej, czując jej ból. Nie jestem pewna czy inna aktorka dałaby radę owemu zadaniu podołać. Obok Katniss jak zawsze stoi Peeta (Josh Hutherson), który w tej części nie towarzyszył jej już tak często. Osobiście do tej postaci nie pałam sympatią. Nie każdy musi. Wolę postacie takie jak Gale (Liam Hemswortch) pokazujące swoją siłę i odwagę. Tutaj moje współczucie wywołała także postać Finnicka (Sam Clafin), który z mężczyzny mającego w sobie wiele pozytywu zamienia się w okropnie przybitego. Cała sytuacja znacznie zmienia nastawienie bohaterów. Jednak Finnick jak i reszta pokazali swoją prawdziwą... tą wesołą twarz.


     Jestem osobą, która czytała książki Susanne Collins i powiem, że one nadzwyczaj zachwycają i wciągają czytelnika. Film także daje radę - nie powiem. O ile początek pierwszej części był nadzwyczaj nudny to tu nie nudziłam się ani minutę. Zabrakło ogromnie długich minut ciszy, które dla mnie były utrapieniem. Tu nie zabrakło także akcji trzymających za serce - potwierdzi to moja przyjaciółka, której popcorn zetknął się z ziemią. Jednak mimo to: część jest dopiero ciszą przed burzą. Jak w wypadku Harrego Pottera ostatnią część postanowili podzielić na dwa. Tutaj są różne ciekawe sceny, ale... to dopiero początek. Wiele sytuacji dla sezonowców na pewno nie zostało wyjaśnione.


    Jeśli chodzi o sceny, które mnie poruszyły. Hm... z pewnością był to smutek Gale'a, próba jego zapomnienia. Dosłownie czułam to co on. Do innych zalicza się też poświęcenie ludu. Gwizdanie melodii Katniss, oraz trzy palce podniesione do góry były mocno karane przez strażników pokoju. Zaryzykowalibyście czyjeś życie dla kogoś innego? Większość powie: tak, no jasne! Ale nie jestem pewna czy zrobiliby to gdyby znaleźliby się w tej sytuacji. Dlatego podziw nie powinien należeć tylko do głównych bohaterów, ale i tych, których twarzy zapewne nie pamiętacie. Oni także zasługują na szacunek...


     Ogólną oceną byłaby dziesiątka, ale wiem, że za takie chwalenie dobijalibyście się do mnie drzwiami i oknami. Jak tego nie polecałam filmu w poprzedniej recenzji tu mogę obwieścić światu, że ta produkcja Lawrenc'a z pewnością zasługuje na nagrodę i na poznanie się z nie tylko tej części, ale i poprzednich. Może to ona skusi niektórych do sięgnięcia po książkę. Liczę także na Wasze mam nadzieję, że najdłuższe dyskusje w zdaniach. 



    piątek, 21 listopada 2014

    ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ IV

    Pisałam ten rozdział zastanawiając się nad losem bohaterów. Raz myślałam, że skończą tak, a drugi, że inaczej. To jest kolejny rozdział przejściowy do ogólnej fabuły, która mam nadzieję zaciekawi jeszcze bardziej. Tutaj może nie obyć bez strat. Jakich? Zobaczcie sami...


    ROZDZIAŁ IV
    POMOCNY ALKOHOLIK

    Wydawało mi się, że w obecnej sytuacji tylko ja dam radę zapanować nad sytuacją. Poduszka powietrzna uratowała mi życie. Mimo że moja rana nadal obficie krwawiła, a dodatkowo cała twarz była pokryta siniakami i różnymi obdarciami. Gdyby nie poduszka nie wiem co by się ze mną stało. No i nagle sobie coś przypomniałam. Spojrzałam lekko w lewo i...
        – MATT! MATT! - krzyczałam na cały głos w kółko i w kółko powtarzając to imię. Aż do zdarcia gardła i stracenia mowy. Teraz mój głos zamienił się w mocną chrypę.
    Leżał z głową na kierownicy wciskając klakson, który słychać było na cały las. Odpięłam pasy i przysunęłam się licząc, że mój kurs pierwszej pomocy, który co prawda miał miejsce w piątej klasie na coś mi się przyda. Na początku zdjęłam jego twarz z kierownicy – nastała cisza. Przechyliłam jego głowę, aby krew z nosa przestała ściekać na jego jeansowe spodnie i skórzane siedzenia. Zaczęłam trzęsącymi rękami szukać chusteczki. Leżała pod moimi nogami, podniosłam ją i oblałam (nie spodziewając się, że jeszcze coś w niej zostało) wodą z plastikowej butelki. Przyłożyłam mu do nosa i popatrzyłam na resztę jego obrażeń. Miał posiniaczoną twarz, jednak... bardziej ode mnie. Z ust wylewała mu się krew, która poplamiła cały samochód i moje ręce. Bałam się, że zginie! W tej stresującej sytuacji zapomniałam o wszelkich zasadach pierwszej pomocy. Zaczęłam biegiem poszukiwać telefonu. Głupia! Zapomniałam go! Poszukałam więc po kieszeniach Mata.
       – JEST!
    Wyciągnęłam go, ale... miał całą rozwalona szybkę, a dodatkowo był kompletnie rozładowany. Wciskałam trzęsąc się przycisk włączania, ale... nic. Wiedziałam, że liczy się każda sekunda. Zaczęłam więc nerwowo naciskać klakson krzycząc:
        – CZY KTOŚ TU JEST?! POMOCY! - krzyczałam przez minutę starając się zapomnieć o bolącym gardle.
    Nagle stało się. Zza krzaków wyskoczył mężczyzna. Wychudzony, z siwą brodą i połatanymi ubraniami. W ręku miał niedrogi alkohol, sam ledwo stał na nogach. Nie liczyłam na to, że w jego kieszeni znajduje się telefon, ale... zawsze można spróbować.
        – Zakłócasz mi mój sen! Co to ma być! Dzwonię na policję! Naskarżę na was! Ha! Ha! Przeszkadzanie sąsiadom po północy! HA! HA! HA! HA!
    Czyli jednak miał telefon” - pomyślałam. Wyjął z kieszeni całkowicie nowiutki model dotykowego telefonu. „To jasne, że komuś zwędził”.
         – Ach tylko jak to się...? – upadł na ziemię.
       –Ykhm... proszę pana. PROSZĘ PANA!
    Był kompletnie nieprzytomny. Bałam się podejść, ale... spojrzałam na Matta. On... mnie uratował bez oporów.
    Niepewnie więc podeszłam do bezdomnego. Wyciągnęłam rękę, aby złapać telefon. Już... już go miałam.
          – A a co panienka robi?
        – Ja ja chcę zadzwonić na, na policję. Podobno ktoś tu zagłusza ciszę nocną.
         – A no ta, ta. A maaaasz pa-panii to to cho-cholerstwo – czkał cały czas, a jego oczy były bardzo senne – Ty-tylko da mi się panieneczka Helenka zdrzemnąć.
         – O-o-oczywiście – jąkałam się nadal.
         – Dobranoc...
         – Ym... dobranoc.
    Wyjęłam szybko telefon i ruszyłam w stronę samochodu. Droga, którą przebyłam była zaznaczona ścieżką krwi. Nadal bojąc się, że bezdomny wstanie i uderzy mnie w głowę szklaną butelką. Roztrzęsiona wybrałam numer: 112.
         – Hahahalo – odchrząknęłam.
        – Co się dzieje?
    Jak to było?
         –Ym... mam na imię Gina, Gina Anderson. Jestem w ciemnym lesie blisko ścieżki. Nasz, nasz samochód rozbił się o drzewo. Mój kolega on... ma całą posiniaczoną twarz, z buzi leci mu krew, a, a do tego krwotok z nosa nie chce ustąpić. Mężczyzna ma około 25 lat. Proszę, proszę. Pomocy – powiedziałam tym razem przez łzy.
         – Ale gdzie pani się znajduje?
         – Nie wiem! Nie wiem... pomocy liczą się sekundy.
         – Oddycha?
         – Ym – przyłożyłam głowę do jego piersi – tak, ale, ale ledwo.
         – Ale... ale gdzie pani jest? Miejscowość, adres?
         – Nie wiem. Naprawdę. Namierzcie telefon, albo, albo cokolwiek tylko... pomóżcie.
         – Karetka za niedługo przyjedzie.
    Kobieta po drugiej stronie rozłączyła się, a ja nie wiedziałam co robić.
           – A co tu za impreza?
         – Matt, ty ty żyjesz.
    A potem znów stracił przytomność, albo... życie.
         – Matt! Matt! - trzęsłam nim, ale... nic zero reakcji.
    Emocje sięgnęły górę. Pełna strachu z zaklejoną od łez twarzą przytuliłam się do niego. Spojrzałam na jego twarz. Miał na niej wymalowany krzywy uśmiech. Miałam już krzyknąć. Jego gra aktorka była bezczelna... ale... powstrzymałam się myśląc, że może nie ma siły na mówienie.
    Po długiej chwili usłyszałam sygnał karetki. Zmieniałam właśnie Mattowi opatrunek po raz trzeci. Wzdrygnęłam się, zaczęłam naciskać klakson i krzyczeć na cały głos.
         – TUTAJ! TUTAJ!
    Wybiegłam na ulicę i zaczęłam machać rękami. Kierowca ambulansu zobaczył moje krwawiące czoło i natychmiast zawrócił.
    Dalsza sytuacja z mojej perspektywy była dość dziwna. Na siłę chcieli mnie wciągnąć do ambulansu. Krzyczałam, że ze mną tak naprawdę nic nie jest, że trzeba ratować Matta. Dwoje mężczyzn złapało mnie jednak za ręce i wniosło do ambulansu. Potem z o wiele, wiele większym trudem pociągnęli do niego Matta. Położyli go na noszach i podłączyli kroplówkę. Jechaliśmy w stronę szpitala z zawrotną prędkością. Lekarka siedząca u tyłu ambulansu była cała naburmuszona.
           – No dlaczegóż to nie powiedziałaś nam co się stało z twoim czołem? - i nagle się uśmiechnęła.
         – Nie było to dla mnie ważne.
         – A.. rozumiem wolałaś bronić swojego chłopaka. Jesteście już narzeczeństwem, a może – chichotała – już po ślubie.
         – To ani mój chłopak, ani narzeczony, a mąż? Broń Boże...!
    Zadawała mi różne pytania zakrywając moją głowę opatrunkiem. Nagle dojechaliśmy. Cieszyłam się, że nareszcie uwolnię się od tej wścibskiej doktorki.
    Drzwi od tyłu karetki otworzyli owi mężczyźni, którzy wnosili Matta jak i mnie do pojazdu. Mimo że lekarka powstrzymywała mnie od pójścia to uległa moim lekko wymuszonym, a lekko nie: łzą. Pobiegłam za noszami.
         – Gdzie...?
         – Proszę nic nie mówić, jest to poważna sytuacja... - odezwał się niższy lekarz.
         – A... a... ale?
         – Proszę.
    Uległam biegnąc za noszami bez słowa. Wjechali do małej sali, podpięli Matta do monitora, który pokazywał bicie jego serca. Nie było normą. Zaczęło niebezpiecznie i szybko dźwięczeć. Niski lekarz wyganiał mnie z sali, ale nie dawałam za wygraną.
         – CO Z NIM BĘDZIE! - krzyczałam najgłośniej jak tylko potrafiłam.
         –Proszę... wyjść.
    Nagle stanęliśmy w tym samym momencie. Przestałam wierzgać. Monitor dźwięczał teraz tylko jedną nutkę. Wysoką i długą. Na nim samym widniała jedna, cienka, zielona kreska.

         Serce przestało bić. 
    KONIEC ROZDZIAŁY IV