czwartek, 18 grudnia 2014

RECENZJA - WIECZNIE ŻYWY

Około rok temu o moje uszy odpił się tytuł "Wiecznie Żywy". Wiedziałam, że owa ekranizacja jest o zombie... i... praktycznie tyle. Dopiero całkiem niedawno zaczęłam się nią dokładniej interesować oraz nareszcie obejrzeć na własne oczy. Czy żałowałam? Przeczytajcie moją recenzję.


 „WIECZNIE ŻYWY” jest to filmowa adaptacja książki - „Ciepłe Ciała” napisanej przez Isaaca Mariona. Jego reżyserią jak i scenariuszem zajął się Jonathan Levine. 

Większości pewnie wiadomo, że jest to film twórców popularnego i krytykowanego „Zmierzchu”. Więc ja na samym początku postawię karty na stół i powiem w prost, że ekranizacja o zakochanym zombie spodobała mi się bardziej niż ta o nadopiekuńczym wampirze. Mimo że tu, jak i w historii Belli najważniejszym wątkiem jest praktycznie niemożliwa miłość pomiędzy istotą nadludzką, a człowiekiem. Jednak te obydwa filmy znacząco się od siebie różnią. Zobaczcie sami...

 Przyznam się bez bicia, że ten film jest moją pierwszą ekranizacją o tych nadprzyrodzonych stworzeniach jakimi są zombie. Możliwe, że dlatego historia wydawała mi się mniej oklepana. Błagam ile można jeszcze na siłę wciskać te wampiry... szczerze, to już trochę nudne. 


 Historia opowiada o życiu chłopaka, który został zamieniony w zombie, czyli krwiożerczą bestię. Nie pamięta on własnej rodziny, ani nawet –  własnego imienia. Dlatego mówi o sobie – R. Czuje on, że nie pasuje do świata morderczych i przerażających istot. Po pewnym czasie zakochuje się w ludzkiej dziewczyny Julie. Jednak okazuje się, że jest ona córką mężczyzny, który odstrzela głowy zombie z zamkniętymi oczami. R chce ją za wszelką cenę zatrzymać przy sobie. Ratuje więc jej życie i zabiera do swojego domu, który mieści się w samolocie, albo raczej – to samolot jest jego domem. Główny bohater wraz z pogłębianiem znajomości z dziewczyną odzyskuje swoje cechy człowieczeństwa. 


 Historia może się wydać na pierwszy rzut oklepana, ale jest naprawdę warta naszej uwagi. Owa ekranizacja nie raz wzruszyła mnie do łez. Przedstawia nam siłę miłości, która potrafi zmieniać na lepsze. Pokazuje, że warto wierzyć w drugą osobę i nie oceniać po pozorach. Tak naprawdę, w środku serca każdy z nas jest dobry, tylko musi się postarać aby ta cecha była jeszcze silniejsza.

 Jednak nie ma praktycznie żadnego filmu bez wad. Dla mnie dość niedorzeczne wydaje się to... że owe zombie poruszają się na początku bardzo powoli. No, ale jak przyjdzie co do czego to biegają najszybciej jak się da. Nie jest to wcale powolny trucht, raczej super szybki sprint.


 Mimo że interesuje się aktorstwem, to jednak nie jestem specjalistką w tych sprawach. Chociaż w tym filmie chyba nawet amator zauważy beznadziejne aktorstwo, które głównie tyczy się brakiem wyrażania emocji przez mimikę twarzy. Teresa Palmer – aktorka, która gar Julie jest, chyba zaginioną bliźniaczką Kristen Steward. Zniszczyła mi ona lekko początki filmu, ale potem przyzwyczaiłam się do jej kompletnego braku entuzjazmu, w chwilach, w których miała być szczęśliwa... no... i innych. Jednak przyznam, że już lepiej opanowała wyraz smutku, ale za to na jej twarzy nie malował się żaden wyraz przerażenia. No błagam... porywa was zombie, a wy robicie minę jak po zjedzeniu cytryny, płaczecie i... nic więcej? Może tak to działa, nie wiem mnie nigdy nie porwano, chyba, że... wyprali mi mózg, ale... to inna sprawa.

 Przynajmniej aktor, który gra głównego bohatera, (Nicholas Hoult) wykazał się swoimi zdolnościami. Pomimo iż nie miał za wiele kwestii do wypowiedzenia to nadrabiał swoimi wręcz pięknymi oczami, mimiką twarzy, opanował nawet poruszanie się stylem zombie. On miał trochę więcej do roboty niż wystawianie rąk przed siebie i ryczenia na cały regulator. Do niego nie mogę się przyczepić. Moim zdaniem został stworzony do tej roli. 

 Ekranizacja jest jednak podobna do „Zmierzchu” nie tylko w nadmienionych na wstępie wątków, ale i paroma innymi rzeczami. Towarzyszy nam często lektor głównego bohatera lecz w jednym filmie ten bohater potrafi wyrazić swoje szczęście, a w drugim, jeśli chodzi o to jest dość ciężko. Para ma swoje załamania, ale na końcu pokazuje, że miłość przezwycięży wszystko. 


 Podsumowując – owy film jest naprawdę świetny. Ma swoje błędy, ale... co ich nie ma? Między innymi właśnie tego nas uczy. Pokazujący, że miłość to nie tylko pocałunki, przytulanie, czy trzymanie się za rękę. Przedstawia nam, że polega ona na wzajemnym szacunku, wspieraniu się nawzajem oraz tolerowaniu swoich wad i niedoskonałości. Osobiście bardzo serdecznie Wam go polecam. Sama obejrzę go drugi raz w tą niedzielę... może ktoś przyjdzie? Drzwi są otwarte.

A WY CO SĄDZICIE O TYM FILMIE?

8 komentarzy:

  1. Nie miałam okazji oglądać, ale mam zamiar obejrzeć, zważając, że tak jak mówisz - nie jest o wampirach, a zombie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może wspólna obserwacja? Daj znać u mnie:
    rilseee.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierzę ,że nie słyszałam o tym filmie. Muszę go dzisiaj obejrzeć. Uwielbiam Zmierzch, książki o wampirach, hybrydach, wilkołakach itp. kocham takie romansidła więc film na pewno mi się spodoba. ♥
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt ;* :http://wikkistyl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie oglądałam. Jakoś fabuła z zombi mnie nie przyciągnęła. Może obejrzę, żeby zobaczyć go i tyle, ale skoro jest podobny do Zmierzchu to nie jestem pewna, czy go polubię.
    Obserwuje twój blog
    Zapraszam do mnie: werablog-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie oglądałam ale mam zamiar. Fajnie piszesz. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki Twojej recenzji mam ochotę obejrzeć film i przeczytać książkę.Początkowo tytuł mnie nie przekonał więc postanowiłam sobie odpuścić z tym filmem.Teraz jak lepiej opisałaś to mam ochotę zobaczyć tę produkcję Jonathana Levine'a.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie oglądałam,ale po Twojej recenzji się chyba przemogę i obejrzę:)
    my-mistakes-my-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajny film też obejrzałam. Mam na jego temat podobne przemyślenia. Zapraszam http://zblogowani.pl/wpis/500671/wiecznie-zywy-dobry-film. Recenzja bardzo fajnie napisana. Z chęcią przeczytałabym książkę, ale w bibliotece jej na razie nie ma, a kupować nie wiem czy warto.

    OdpowiedzUsuń