sobota, 27 grudnia 2014

INNI - PROLOG

Kariera to piękna rzecz, ale nie możesz
się do niej przytulić w zimną noc. 
~ Marylin Monroe

       DROGI PAMIĘTNIKU – BO WSZYSTKO TRZEBA JAKOŚ ZACZĄĆ.

 W zasadzie nie wiem dlaczego postanowiłam chwycić długopis w dłoń i wyjąć Cię z zakurzonej szafki stojącej w rogu mojego małego pokoju.
Słowo pamiętnik zawsze kojarzyło mi się z dziewięcioletnią dziewczynką w różowej sukieneczce w prążki. Mającą jasne włosy związane w dwa kucyki z gumek w kolorze jej ubrania. Wierzy, że jest najpiękniejsza na świecie. Jest pewna, że przed progiem jej cichego domu pojawi się książę na białym koniu i zabierze ją z tego świata – do krainy baśni... i marzeń, znajdującej się za górami i lasami.
 Jednak mną kieruje coś zupełnie innego. Moje życie stało się obozem przetrwania. Właściwie czyje nim nie jest? Żyjemy żeby umrzeć, a może jest w tym jakiś głębszy sens? Jednak ja nie mam zamiaru pisać o sensie naszej ciągłej linii, która jest kruchą rzeczą.
 Więc zastanawiasz się dlaczego postanowiłam zrobić coś, co do tego kluczowego momentu uważałam za bezsensowne. Jedyne co chcę – to znaleźć zwykłego przyjaciela, który z uwagą, bez zbędnych komentarzy wysłucha moich słów, żalenia się na wszystko czy też napadów nadmiernego szczęścia. Uważam, że lepiej jest napisać wszystko na pożółkłej kartce, bez wymówienia ani jednego słowa na głos niż rozmawiania ze słupem czy pomnikiem z brązu.
Choć... jak mamy zacieśnić nasze więzy jeśli nic o mnie nie wiesz? Nie masz nawet świadomości co do tego w jakiej sytuacji aktualnie się znajduję. Spodziewam się, że od Ciebie nie wyciągnę za wiele informacji, więc najlepiej zacznę i... skończę.

 Nazywam się Clarie Burton mam 18 lat i mimo to jestem świadoma tego, że nie wiem nic o życiu. Nawet jeśli prawo traktuje mnie jak dorosłą osobę. Tylko czy tak naprawdę ktokolwiek osiąga dorosłość? Co to słowo w ogóle oznacza? A tak zapomniałam, że nie mówisz.
Ale nie ma sensu cały czas pisać o sobie i uważać się za nie wiadomo kogo. Poznaj resztę osób, które są blisko, ale jednak daleko od mojego serca.


 Mój ojciec – Michael mnie i moje rodzeństwo ustawiał i nadal ustawia wedle swojego zwykłego – przeczucia. Kiedy tylko uczestniczył przy naszych narodzinach już wiedział czym będziemy się interesować i kim zostaniemy za parę lat. Jakby układał nam życie od samiutkiego początku. Uważał, albo raczej uważa nadal, że jest największym mędrcem, oraz że każde jego słowo jest święte i niepodważalne. Mimo tego, że w jakimś stopniu czułam, że jednak go kocham to zupełnie go nie szanowałam. Był on wojskowym, wyjątkowo zajętym pracą, którą stawiał na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że gdyby miał wybierać między rodziną, a karierą bez zastanowienia wybrałby to drugie. Wyjeżdża w sierpniu, a wraca dopiero na zakończenie naszego roku szkolnego. Jednak jego powrotu nie obchodzimy z wielkim bananem na twarzy, szampanem czy czekoladowym tortem. Wiemy, że jeśli przekroczy próg naszego domu zacznie się prawdziwe piekło.

 Z mojej siostry, która jest najstarsza z naszego rodzeństwa postanowił zrobić mózgowca, wielką panią chirurg. Licząc, że zawsze, o każdej porze będzie najlepsza i najmądrzejsza. Nie wiedział jednak o czym ona marzy naprawdę. Był pewny, że jego zdanie jest ważniejsze i więcej warte niż czyjekolwiek. Dlatego Sarah żeby pokazać ojcu wręcz idealne świadectwo postanowiła nie uczyć się wcale. Jedyne co robiła to z każdej możliwej lekcji spisywała ściągi na kartkę, którą wkładała do szkarłatnego oraz niezawodnego dla niej piórnika. Wiedzy nigdy jej nie przybywało. Okłamywała go – zresztą – jak każdy z nas.

 Jimmy był zaś najmłodszy z rodzeństwa. Ojciec uznał go za wielkiego artystę. Widział w nim talent. Myślał, że będzie on wybitniejszy niż Leonardo Da Vinci. Powtarzał mu to co ranek kiedy tylko postanowił odwiedzić nasze miasto. Jednak on marzył o karierze wielkiego sportowca. Nienawidził zamykać się w czterech ścianach siedząc w ciemnym pokoju. Gdzie jedynym źródłem światła była mała, biurkowa lampka towarzysząca mu od niepamiętnych lat. Za jego plecami trenował w naszej szkolnej drużynie i nie zamierzał... BA... on nawet nie myślał o tym żeby powiedzieć ojcowi o jego zainteresowaniach.

 Jednak sądzę, że to mi trafiło się najgorzej. Uznana byłam za wielką gwiazdę sportu. Czego zawsze zazdrościł mi Jimmy. Byłam dziewczynką, która zamiast bawić się w przebieranie lalek oraz wymyślania różnych niestworzonych historii z ich udziałem w wieku dziesięciu lat trzymałam w ręku najprawdziwszą broń. Kiedy skończyłam lat siedem uczęszczałam do szkoły gdzie uczono różnych sztuk walki. Ojciec jednak nie wie, że całkiem niedawno odeszłam od nich. Teraz w moim życiu sport towarzyszy mi wyłącznie na lekcjach w-fu oraz na treningach cheerleaderek, których postanowiłam nie porzucić. Nie chciałam aby cała grupka dziewczyn, które wspierałam przed każdym występem zawiodła się na mnie w jakimkolwiek stopniu.

 Zawsze zazdrościłam dzieciom, których ojcowie – wspierają. Po porażkach pocieszają, a po odniesieniu sukcesu nagradzają. Jednak mój taki nie był. Każdy mój błąd musiałam odpłacić. Zaś po każdym moim zwycięstwie wmawiał mi, że mogłam być jeszcze lepsza. Moje siniaki i blizny nazywał przegraną i obrazą dla niego, a także dla samej siebie. Nie wiedział jednak, że byłam tylko małą dziewczynką chcącą jedynie dumy własnego ojca. Żeby pocałował mnie w czoło, a nie uderzał ćwicząc różne ciosy w naszym zarośniętym ogródku. Nigdy nie dostałam żadnej z tych rzeczy.


 Za to naszym aniołem stróżem jest niezawodna mama. Chroniła nas przed wściekłością i wybuchami ojca, a także nigdy nie wydała naszych słodkich tajemnic. Możliwe, że do wyjęcia Cię z szafki zachęciła mnie jedna, przerażająca, wywracająca moje życie do góry nogami sprawa. U mojej mamy wykryto raka tarczycy. Całkiem niedawno. Nie wiedziałam co czuć. Czy miałam płakać i użalać się nad sobą? Czy może podnieść się na nogi i żyć dalej? Lekarze sądzą, że guz rozrasta się w szybkim tempie, a mama za rok będzie leżała już w grobie, na cmentarzu w Hidden Rise.

 Clarie nie wytrzymała. Zamknęła zakurzony pamiętnik i rzuciła nim o podłogę aż otworzył się na jednej z pożółkłych, niezapisanych stron. Usiadła na łóżku i skuliła się w kłębek. Nie wiedziała czy płakać czy może jednak krzyczeć. Każda choćby najmniejsza myśl o chorobie jej kochanej mamy działała na nią tak samo.
W takiej samej pozycji siedziała jakieś dziesięć minut. Po przypomnieniu sobie, że to nie ona, a jej rodzicielka powinna czuć właśnie tak. Teraz wstała i zeszła po skrzypiących schodach na najniższe piętro posiadłości Burtonów. Nogi niosły ją w stronę salonu. Podeszła do wieży i włączyła radio na cały głos. Była sama w domu więc nie musiała przejmować się siostrą karzącą jej uciszyć ten jazgot.
 Dziewczyna nie przypominała tej samej osoby co kiedyś. Co prawda nadal miała średniej długości, lekko lokowane jasno brązowe włosy. Twarz nadal była na kształt serca. Jednak jej oczy koloru błękitnego nieba nie błyszczały tak jak kiedyś. Teraz były podkrążone i straciły swój dawny blask. Kiedyś uśmiechała się do wszystkiego i wszystkich ukazując swoje krystalicznie białe zęby. Teraz robi to zdecydowanie rzadziej. Co nie było by takie złe gdyby jej wyznanie było, po prostu – szczere.
 Clarie zaczęła skakać po kanapie. Robiła także coś na wzór tańca. Nie można było tego nim nazwać. Taniec jest sztuką, a nie trzymaniem rąk przy sobie, bujaniem się na prawo i lewo oraz ściskaniem twarzy w dzióbek.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi, którego nawet najgłośniejsza muzyka nie dała rady zagłuszyć. Wyciszyła piosenkę o zranionej miłości i podbiegła do drzwi. Nie wyglądała za dobrze w krótkich szortach w paski, bluzką z babeczką i skarpetami do kolan, ale na chwilę zapomniała o swoim ubiorze. Złapała za klamkę i...
     – NIE! NIE! NIE! – odezwał się znajomy głos.
     – Lucy? – Dziewczyna ucieszyła się, że wie kto stoi po drugiej stronie kiedy tylko spojrzała na swój aktualny strój.
Tylko po co tak szaleńczo pukałaś w te drzwi jeśli nie masz zamiaru wejść? – pomyślała blondynka.

Lucy jest najlepszą przyjaciółką Clarie. Uznawaną za o wiele bardziej rozważną od niej. Miała ona ciemno brązowe włosy sięgające do ramion. Orzechowe oczy, bladą cerę i pełne, różowe usta.
      – Clarie to ty? Ym.... jesteś sama? – Dziewczynie wyraźnie drżał głos.
     – Nie. Jimmy pojechał na trening baseballa. Mama jest w klinice – na chwilę zawiesiła głos – a Sarah wyszła gdzieś z koleżankami. No, a sytuacji z ojcem nie muszę ci, mam nadzieję tłumaczyć.
     – Możesz otworzyć. – W każdym razie widać było, że Lucy nie miała ochoty na kontynuowanie konwersacji czy nawet odpowiedzenia na jedno, maleńkie pytanie.

 Ciemno włosa zrobiła zdziwioną minę ale złapała za klamkę i otworzyła drzwi, których Sarah jak zawsze zapomniała zamknąć na klucz. Spojrzała na przyjaciółkę. Wytrzeszczała oczy i złapała się za usta aby stłumić swój krzyk. Ciarki przeszły jej po plecach. Na altance widziała niby tą samą opanowaną Lucy, która zawsze odsuwała ją od każdego głupiego pomysłu, ale teraz była ona kimś zupełnie innym. Jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Usta drżały. Ręce miała złożone na piersi. Zaś jej twarz nie była sklejona wyłącznie łzami, ale i czerwoną, gęstą... krwią.
KONIEC PROLOGU

***

 Mam nadzieję, że wytrzymaliście do końca. W zasadzie ta historia odbiega zupełnie od mojego poprzedniego opowiadania. Tamto było przedstawione w formie bardziej realnej. Zaś tu postanowiłam postawić na fantastykę. 
    Zapraszam do ocen opowiadania w komentarzach.

5 komentarzy: