Kariera to
piękna rzecz, ale nie
możesz
się do niej przytulić w
zimną noc.
~ Marylin
Monroe
DROGI PAMIĘTNIKU – BO
WSZYSTKO TRZEBA JAKOŚ ZACZĄĆ.
W
zasadzie nie wiem dlaczego postanowiłam chwycić długopis w dłoń
i wyjąć Cię z zakurzonej szafki stojącej w rogu mojego małego
pokoju.
Słowo
pamiętnik zawsze kojarzyło mi się z dziewięcioletnią dziewczynką
w różowej sukieneczce w prążki. Mającą jasne włosy związane w
dwa kucyki z gumek w kolorze jej ubrania. Wierzy, że jest
najpiękniejsza na świecie. Jest pewna, że przed progiem jej
cichego domu pojawi się książę na białym koniu i zabierze ją z
tego świata – do krainy baśni... i marzeń, znajdującej się za
górami i lasami.
Jednak
mną kieruje coś zupełnie innego. Moje życie stało się obozem
przetrwania. Właściwie czyje nim nie jest? Żyjemy żeby umrzeć, a
może jest w tym jakiś głębszy sens? Jednak ja nie mam zamiaru
pisać o sensie naszej ciągłej linii, która jest kruchą rzeczą.
Więc
zastanawiasz się dlaczego postanowiłam zrobić coś, co do tego
kluczowego momentu uważałam za bezsensowne. Jedyne co chcę – to
znaleźć zwykłego przyjaciela, który z uwagą, bez zbędnych
komentarzy wysłucha moich słów, żalenia się na wszystko czy też
napadów nadmiernego szczęścia. Uważam, że lepiej jest napisać
wszystko na pożółkłej kartce, bez wymówienia ani jednego słowa
na głos niż rozmawiania ze słupem czy pomnikiem z brązu.
Choć...
jak mamy zacieśnić nasze więzy jeśli nic o mnie nie wiesz? Nie
masz nawet świadomości co do tego w jakiej sytuacji aktualnie się
znajduję. Spodziewam się, że od Ciebie nie wyciągnę za wiele
informacji, więc najlepiej zacznę i... skończę.
Nazywam
się Clarie Burton mam 18 lat i mimo to jestem świadoma tego, że
nie wiem nic o życiu. Nawet jeśli prawo traktuje mnie jak dorosłą
osobę. Tylko czy tak naprawdę ktokolwiek osiąga dorosłość? Co
to słowo w ogóle oznacza? A tak zapomniałam, że nie mówisz.
Ale
nie ma sensu cały czas pisać o sobie i uważać się za nie wiadomo
kogo. Poznaj resztę osób, które są blisko, ale jednak daleko od
mojego serca.
Mój
ojciec – Michael mnie i moje rodzeństwo ustawiał i nadal ustawia
wedle swojego zwykłego – przeczucia. Kiedy tylko uczestniczył
przy naszych narodzinach już wiedział czym będziemy się
interesować i kim zostaniemy za parę lat. Jakby układał nam życie
od samiutkiego początku. Uważał, albo raczej uważa nadal, że
jest największym mędrcem, oraz że każde jego słowo jest święte
i niepodważalne. Mimo tego, że w jakimś stopniu czułam, że
jednak go kocham to zupełnie go nie szanowałam. Był on wojskowym,
wyjątkowo zajętym pracą, którą stawiał na pierwszym miejscu.
Jestem pewna, że gdyby miał wybierać między rodziną, a karierą
bez zastanowienia wybrałby to drugie. Wyjeżdża w sierpniu, a wraca
dopiero na zakończenie naszego roku szkolnego. Jednak jego powrotu
nie obchodzimy z wielkim bananem na twarzy, szampanem czy
czekoladowym tortem. Wiemy, że jeśli przekroczy próg naszego domu
zacznie się prawdziwe piekło.
Z
mojej siostry, która jest najstarsza z naszego rodzeństwa
postanowił zrobić mózgowca, wielką panią chirurg. Licząc, że
zawsze, o każdej porze będzie najlepsza i najmądrzejsza. Nie
wiedział jednak o czym ona marzy naprawdę. Był pewny, że jego
zdanie jest ważniejsze i więcej warte niż czyjekolwiek. Dlatego
Sarah żeby pokazać ojcu wręcz idealne świadectwo postanowiła nie
uczyć się wcale. Jedyne co robiła to z każdej możliwej lekcji
spisywała ściągi na kartkę, którą wkładała do szkarłatnego
oraz niezawodnego dla niej piórnika. Wiedzy nigdy jej nie
przybywało. Okłamywała go – zresztą – jak każdy z nas.
Jimmy
był zaś najmłodszy z rodzeństwa. Ojciec uznał go za wielkiego
artystę. Widział w nim talent. Myślał, że będzie on
wybitniejszy niż Leonardo Da Vinci. Powtarzał mu to co ranek kiedy
tylko postanowił odwiedzić nasze miasto. Jednak on marzył o
karierze wielkiego sportowca. Nienawidził zamykać się w czterech
ścianach siedząc w ciemnym pokoju. Gdzie jedynym źródłem światła
była mała, biurkowa lampka towarzysząca mu od niepamiętnych lat.
Za jego plecami trenował w naszej szkolnej drużynie i nie
zamierzał... BA... on nawet nie myślał o tym żeby powiedzieć
ojcowi o jego zainteresowaniach.
Jednak
sądzę, że to mi trafiło się najgorzej. Uznana byłam za wielką
gwiazdę sportu. Czego zawsze zazdrościł mi Jimmy. Byłam
dziewczynką, która zamiast bawić się w przebieranie lalek oraz
wymyślania różnych niestworzonych historii z ich udziałem w wieku
dziesięciu lat trzymałam w ręku najprawdziwszą broń. Kiedy
skończyłam lat siedem uczęszczałam do szkoły gdzie uczono
różnych sztuk walki. Ojciec jednak nie wie, że całkiem niedawno
odeszłam od nich. Teraz w moim życiu sport towarzyszy mi wyłącznie
na lekcjach w-fu oraz na treningach cheerleaderek, których
postanowiłam nie porzucić. Nie chciałam aby cała grupka
dziewczyn, które wspierałam przed każdym występem zawiodła się
na mnie w jakimkolwiek stopniu.
Zawsze
zazdrościłam dzieciom, których ojcowie – wspierają. Po
porażkach pocieszają, a po odniesieniu sukcesu nagradzają. Jednak
mój taki nie był. Każdy mój błąd musiałam odpłacić. Zaś po
każdym moim zwycięstwie wmawiał mi, że mogłam być jeszcze
lepsza. Moje siniaki i blizny nazywał przegraną i obrazą dla
niego, a także dla samej siebie. Nie wiedział jednak, że byłam
tylko małą dziewczynką chcącą jedynie dumy własnego ojca. Żeby
pocałował mnie w czoło, a nie uderzał ćwicząc różne ciosy w
naszym zarośniętym ogródku. Nigdy nie dostałam żadnej z tych
rzeczy.
Za to naszym aniołem stróżem jest niezawodna mama. Chroniła nas przed
wściekłością i wybuchami ojca, a także nigdy nie wydała naszych
słodkich tajemnic. Możliwe, że do wyjęcia Cię z szafki zachęciła
mnie jedna, przerażająca, wywracająca moje życie do góry nogami
sprawa. U mojej mamy wykryto raka tarczycy. Całkiem niedawno. Nie
wiedziałam co czuć. Czy miałam płakać i użalać się nad sobą?
Czy może podnieść się na nogi i żyć dalej? Lekarze sądzą, że
guz rozrasta się w szybkim tempie, a mama za rok będzie leżała
już w grobie, na cmentarzu w Hidden Rise.
Clarie
nie wytrzymała. Zamknęła zakurzony pamiętnik i rzuciła nim o
podłogę aż otworzył się na jednej z pożółkłych,
niezapisanych stron. Usiadła na łóżku i skuliła się w kłębek.
Nie wiedziała czy płakać czy może jednak krzyczeć. Każda choćby
najmniejsza myśl o chorobie jej kochanej mamy działała na nią tak
samo.
W
takiej samej pozycji siedziała jakieś dziesięć minut. Po
przypomnieniu sobie, że to nie ona, a jej rodzicielka powinna czuć
właśnie tak. Teraz wstała i zeszła po skrzypiących schodach na
najniższe piętro posiadłości Burtonów. Nogi niosły ją w stronę
salonu. Podeszła do wieży i włączyła radio na cały głos. Była
sama w domu więc nie musiała przejmować się siostrą karzącą
jej uciszyć ten jazgot.
Dziewczyna nie przypominała tej
samej osoby co kiedyś. Co prawda nadal miała średniej długości, lekko lokowane jasno brązowe włosy. Twarz nadal była na kształt serca.
Jednak jej oczy koloru błękitnego nieba nie błyszczały tak jak
kiedyś. Teraz były podkrążone i straciły swój dawny blask.
Kiedyś uśmiechała się do wszystkiego i wszystkich ukazując swoje
krystalicznie białe zęby. Teraz robi to zdecydowanie rzadziej. Co
nie było by takie złe gdyby jej wyznanie było, po prostu –
szczere.
Clarie
zaczęła skakać po kanapie. Robiła także coś na wzór tańca.
Nie można było tego nim nazwać. Taniec jest sztuką, a nie
trzymaniem rąk przy sobie, bujaniem się na prawo i lewo oraz
ściskaniem twarzy w dzióbek.
Nagle
usłyszała pukanie do drzwi, którego nawet najgłośniejsza muzyka
nie dała rady zagłuszyć. Wyciszyła piosenkę o zranionej miłości
i podbiegła do drzwi. Nie wyglądała za dobrze w krótkich szortach
w paski, bluzką z babeczką i skarpetami do kolan, ale na chwilę
zapomniała o swoim ubiorze. Złapała za klamkę i...
– NIE!
NIE! NIE! – odezwał się znajomy głos.
– Lucy?
– Dziewczyna ucieszyła się, że wie kto stoi po drugiej stronie
kiedy tylko spojrzała na swój aktualny strój.
Tylko
po co tak szaleńczo pukałaś w te drzwi jeśli nie masz zamiaru
wejść? – pomyślała blondynka.
Lucy
jest najlepszą przyjaciółką Clarie. Uznawaną za o wiele bardziej
rozważną od niej. Miała ona ciemno brązowe włosy sięgające do
ramion. Orzechowe oczy, bladą cerę i pełne, różowe usta.
– Clarie
to ty? Ym.... jesteś sama? – Dziewczynie wyraźnie drżał głos.
– Nie.
Jimmy pojechał na trening baseballa. Mama jest w klinice – na
chwilę zawiesiła głos – a Sarah wyszła gdzieś z koleżankami.
No, a sytuacji z ojcem nie muszę ci, mam nadzieję tłumaczyć.
– Możesz
otworzyć. – W każdym razie widać było, że Lucy nie miała
ochoty na kontynuowanie konwersacji czy nawet odpowiedzenia na
jedno, maleńkie pytanie.
Ciemno włosa zrobiła zdziwioną minę ale złapała za klamkę i otworzyła drzwi, których Sarah jak zawsze zapomniała zamknąć na klucz. Spojrzała na przyjaciółkę. Wytrzeszczała oczy i złapała się za usta aby stłumić swój krzyk. Ciarki przeszły jej po plecach. Na altance widziała niby tą samą opanowaną Lucy, która zawsze odsuwała ją od każdego głupiego pomysłu, ale teraz była ona kimś zupełnie innym. Jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle. Usta drżały. Ręce miała złożone na piersi. Zaś jej twarz nie była sklejona wyłącznie łzami, ale i czerwoną, gęstą... krwią.
KONIEC PROLOGU
***
Mam nadzieję, że wytrzymaliście do końca. W zasadzie ta historia odbiega zupełnie od mojego poprzedniego opowiadania. Tamto było przedstawione w formie bardziej realnej. Zaś tu postanowiłam postawić na fantastykę.
Zapraszam do ocen opowiadania w komentarzach.