TEN ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ ŚWIETNEJ PRZYJACIÓŁCE
KAROLINIE, KTÓRA DZIŚ OBCHODZI SWOJE URODZINY. STO LAT!
Czułam
się i nadal czuję jakby z mojego życia wycięto pewien ważny
kawałek.
Postanowiłam
wyjść z opustoszałej restauracji i udać się do domu. Myślałam
tylko o tym aby zaspokoić swoje łapczywe pragnienie.
Najgorsze
było jednak to że nie wiedziałam czego chce, a jedyne co czułam
to straszliwy głód. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym.
Nagle uderzyłam w pewnego mężczyznę.
– Przepraszam
– odezwał się nieznajomy.
Potem
wiedziałam już dokładnie o czym tak wielce marzyłam.
– Ty
tylko nie krzycz – odparłam bojąc się samej siebie.
Z
mojej buzi wysunęły się dwa ostre kły. Wbiłam się nimi w żyłę
znajdującą się na jego szyi. Poczułam, że powoli gaszę
pragnienie. A on. Nie ścierał gardła. Robił to, co mu kazałam.
Poczułam jak jego krew rozchodzi się po moim ciele. Nagrzewa je i
regeneruje. Nabrałam ogromnych sił, ale... zabiłam człowieka.
– To
ja przepraszam.
Żałowałam
tego, ale jednocześnie chciałam zrobić to drugi raz. Nie
wiedziałam co zrobić z ciałem. Myślałam nad jego należytym
pochowaniem, ale kto by się wtedy dowiedział, że zginął?
Postanowiłam go zostawić.
Pobiegłam
w stronę domu. Kiedy wpadłam do jadalni przy stole siedziała już
moja mama z wujkiem. Tym o którym nikt nie pamięta nikt za
wyjątkiem mnie i matki. Zajmującego się wyłącznie rozwijaniem
swojego talentu malarskiego. Moja twarz była sklejona łzami. Nie
zostało śladu po cudzej krwi.
– Córeczko
wszystko w porządku? - zapytała się moja mama opierając się
łokciami o stół.
– T-t-tak
tylko kłótnia z chłopakiem.
– Uhuhu
chłopakiem. Czy ja o czymś nie wiem Lucy? Hm? - Wujek podniósł
wzrok na moją zapłakaną twarz i odłożył kubek z kawą.
Nie
widziałam w nim swojego kochanego stryja. W moich oczach był tylko
małym, darmowym workiem z krwią.
– Zaraz
Lucy przecież ty nie masz chłopaka. – Mama odwróciła się w
moją stronę.
Oblizałam
usta i ugryzłam wujka w szyję. Piłam krew tak łapczywie jak
przedtem. Jednak tym razem moja ofiara krzyczała w niebo głosy. Aż
nagle... umilkła. Moja rodzicielka wyskoczyła z krzesła i
odciągnęła mnie od wujka. Jednak było już za późno.
– JEGO
TEŻ ZABIŁAM!
Clarie
siedziała na kanapie zupełnie zmieszana z gałkami wytrzeszczonymi
na swoją, dotąd niewinną przyjaciółkę. Nie wiedziała czy jej
pomagać czy może jednak uciec i zostawić ją, tak po prostu, ze
swoimi problemami. Ona zabrała człowiekowi życie. DWA RAZY! Nie
odezwała się i odsunęła niezauważalnie od Lucy.
Potem
matka kazała mi się wynieść z domu i... i nie wracać. Próbowałam
ją zahipnotyzować jak to było z tamtym mężczyzną, ale nie dałam
rady. Sama nie wiem dlaczego. Wyszłam z domu, a kiedy próbowałam
wrócić powstrzymała mnie niewidzialna ściana. Nie mogłam
przekroczyć progu domu, ponieważ nie, nie byłam do niego
zaproszona.
– Clarie
pomóż mi ja, ja nie wiem co się ze mną dzieje.
Ciemno włosa odsunęła się od
niej jeszcze o parę centymetrów.
– Słyszę
każdy twój ruch. Zresztą słyszę także każdy powiew wiatru i stukot szpilek. Słuch mocno mi się wyostrzył. Tak samo jak
dotyk oraz wzrok. Widzę rzeczy na odległość kilkunastu metrów.
Biegam szybciej niż ktokolwiek na ziemi. – Zawiesiła głos. –
Jednak smutek czuje bardziej niż przedtem. Jakby wzmocnił się
wielokrotnie. Inne uczucia tak samo. Do tego czuje, że muszę
jeszcze bardziej uważać na każdy mój krok i jeszcze uważniej
cię obserwować abyś nie robiła więcej głupot. A słońce może
spalić mnie żywcem. Dlatego przyszłam do ciebie o tak późnej
porze. Clarie? Proszę pomóż.
Każda
cecha Lucy jak i jej emocje były wzmocnione. Można było nazwać to
darem. Jednak ten podarunek jest prosto od... szatana.
– A
najgorsze jest to, że chcę się wbić także w twoją szyję.
Zaraz potem pożałowała swoich słów. Clarie
wstała zamierzając uciec z pokoju. Jednak Lucy złapała ją za
rękę.
– Odezwij
się. – Spojrzała jej prosto w oczy.
– Nie
sądzisz, że jesteś...
Clarie
odezwała się tylko dlatego, że jej najlepsza przyjaciółka
postanowiła ją zahipnotyzować. Mogła nią dyrygować. Wysłać ją
do teatru marionetek i pociągać za sznurki.
– Wampirem...
Nagle
usłyszały głośny tupot ciężkich butów. Lucy wytarła łzy. Na
szczęście postanowiła umyć twarz przed opowiedzeniem historii
Clarie. Zacisnęła zęby, a na jej buzi ukazał się wąski,
wymuszony uśmiech.
– Co
tam ślicznotko i... Clarie. – Był to głos Jimmy'ego. Brata
blondynki. - Halo liczyłem, że rzucisz we mnie poduszką lub co ci
tam siedzi w głowie – zaczął machać rękami.
Dziewczyna tylko spojrzała na
niego smutnym wzrokiem i nie odezwała się ani słowem.
– Clarie.
Ona właśnie... yy...
– Przykry
dzień w szkole. Kłótnie i te sprawy.
Lucy
spojrzała na nią dziękującym wzrokiem. Czując ulgę. Pomyślała,
że jest jednak szansa na to, że Clarie jej wybaczy.
– Wiesz
jeśli kłótnia z chłopakiem to z chęcią ci pomogę. Już nauczyłem
godzić się z tym, że nikt mnie nie pokocha.
Co
prawda Jimmy miał takie szczęście do dziewczyn jak Gargamel do
złapania smerfów. Wszystkie zakochiwały się w nim tylko z tego
powodu, że był kapitanem szkolnej drużyny, a do tego jego urodzie
nie można było wiele zarzucić. Jednak każdy jego związek kończył
się po tym jak tylko dziewczyna zobaczyły jego inną stronę. Nie
była ona zła lecz... inna. Nie był w ich oczach już tą wielką
gwiazdą sportu, szkoły. Jednak nadal, bez przerwy, co dwa tygodnie
przedstawiał mi nową „koleżankę”, która znikała po pewnym
czasie.
– A
i mama dzwoniła. Pakuj te swoje kosmetyki, lokówki, staniki –
uśmiechnął się do Lucy – i tego typu rzeczy. – Podszedł do
nich bliżej i krzyknął siostrze do ucha. – Bo za dwa dni
jedziemy do... NOWEGO ORLEANU!
Po
pięciu minutach Jimmy wyszedł z pokoju, a Lucy spojrzała pytającym
wzrokiem na przyjaciółkę.
– Nic
nie mówiłam bo nie chciałam cię martwić.
– ŻARTUJESZ
SOBIE?!
Clarie
przez chwilę zapomniała o tym okropnym incydencie.
– No,
ale spójrz na dobre strony swojego wampiryzmu.
– Jakie?
Nie ma dobrych stron.
– Błagam.
Matka wyrzuciła cię z domu, a ojciec gdzie teraz mieszka?
– W
Nowym Orleanie. – Lucy pierwszy raz od wielu godzin szczerze się
uśmiechnęła.
– Dokładnie.
To jak?
– Co
JAK? - znacząco podkreśliła drugie słowo.
Dziewczyna złapała gościa za
rękę.
– Jak
to Jimmy powiedział. Pakujemy kosmetyki, lokówki, staniki i
jedziemy do Nowego Orleanu!
Lucy
uśmiechnęła się po raz drugi. Tak naprawdę całkiem niedawno
zauroczyła przyjaciółkę każąc nie przejmować się jej
sytuacją. Właśnie dlatego Clarie pałała taką energią, a w
środku jej gościa znajdowała się tylko maleńka iskierka
radości.
***
Te
kilka dni minęły jak z bicza strzelił. Lucy od momentu „poważnej
rozmowy” nie zabrała życia ani jednej osobie. Jednak okradła
wielu. Mianowicie podbierała krew z miejskiego szpitala. Nie była ona tak wyborna i ciepła jak ta prosto z żyły, ale dziewczyna dała radę przyzwyczaić się do niej. Odwiedziła
swoją rodzicielkę i zabrała spakowane już walizki jednocześnie
informując gdzie będzie się znajdować. Ojciec przyjął ją z
otwartymi ramionami. Choć nie powiedziała mu ona o wyrzuceniu przez
mamę. Wymyśliła historykę o tym jak bardzo tęskni i że nie może
dogadać się z jej drugim rodzicem. Nie wychodziła z domu widząc
światło dnia. Dlatego na jej szczęście lot zarezerwowany był na dwudziestą pierwszą.
Cały
czas czuła się winna za to, że zabiła i że Clarie została przez
nią zahipnotyzowana. Jednak w jej przypadku tłumaczyła sobie, że
tak będzie dla niej lepiej. Ale czy rzeczywiście było?
***
Samolot
lądował, a Clarie trzymała się mocno za uszy. Nienawidziła kiedy
owa maszyna miała zamiar dotknąć za kilka minut ziemi. Bolały ją
tak mocno, że z jej oczu wyszła jedna mała łza, a za jej plecami
słychać było płaczącą dziewczynkę.
Przynajmniej nie jestem sama –
pomyślała.
Nagle
samolot wylądował, a praktycznie każdy kto nie postanowił
przespać lotu zaczął żywo klaskać gratulując, a jednocześnie
dziękując za bezpieczny lot kapitanowi.
Brunetka razem z przyjaciółką,
matką, Jimmym i Susan wyszła z samolotu. Każdy po kolei stanął
butem na ziemi Nowego Orleanu. Poczuli chłodny powiew amerykańskiego
miasta i poszli przed siebie.
Clarie
charakteryzująca się swoją niecierpliwością nie mogła się
doczekać wyjścia z lotniska. Poparła się jedną ręką i omal nie
zasnęła zmęczona tą całą podróżą. Wydawało jej się, że
czas robi jej na złość i zwalnia by tylko ją zdenerwować.
Kiedy
taśma oddała im bagaże, a całą resztę mięli załatwioną,
Clarie z Jimmym wyskoczyli z lotniska na świeże powietrze z
uśmiechniętymi minami. Nagle z daleka zobaczyli samochód wujostwa.
– Kto
pierwszy ten zajmuje największy pokój.
Clarie
podała mu rękę na znak, że się zgadza i oboje ruszyli pędem w
stronę pojazdu. Z powodu ich ogromnych umiejętności sportowych w
mgnieniu oka dotarli do cioci Mary i wujka Georga. Jednak pomimo
wyrównanych szans Clarie, która biegała praktycznie codziennie
wygrała zakład.
– HA
HA HA! I kto tu jest mistrzem no kto? – Pokazała palcami na swoją
twarz.
Jimmy,
który był zły z powodu swojej przegranej tylko przewrócił
oczami. Jednak Clarie postanowiła trochę po-torturować brata i
skakała wokół niego wołając:
– Przegrałeś!
Przegrałeś!
– Dzieci.
Ile wy macie lat. Siedem?
Odezwała się Sarah robiąc
pogardliwą minę.
– Wystarczająco
dużo, aby nie słuchać gderliwej, starszej siostry – odparła
dziewczyna.
Sarah
prychnęła i postanowiła dobić młodszą siostrę.
– Do
tego to ja będę miała największy pokój. Przykro mi Clarie.
– Nie
ma mowy – blondynka zaczęła kręcić głową.
– Już
to ustaliłam z mamą. Za... i-d-e-a-l-n-ą frekwencję – szyderczo się uśmiechnęła.
Tak
jedyne o czym ich rodzicielka nie wie to jej świetnie ukryte ściągi
na każdy test. Nie powiedzieli jej o tym tylko dlatego, że ona
znała miliony ich słodkich tajemnic.
– A
kto się przywita z ciocią i wujkiem?! – krzyknęło wujostwo.
Podeszli do nich i niechętnie
dali się wycałować.
W
samochodzie zostali bombardowani pytaniami o ich aktualny stan miłosny, szkołę i tego typu sprawy.
Odwieźli Lucy do ojca i
zajechali do mieszkania Mary i Georga.
Młodsza
dwójka popędziła na górę w celu zajęcia pokoju dla siebie.
Sarah wybrała pomieszczenie największe (nie licząc sypiali wujków)
i zatrzasnęła za sobą drzwi. Clarie zaś zajęła pokój
znajdujący się obok. Weszła do niego, a jej zasób słów nagle
znacząco się zmniejszył i jedyne co mogła z siebie wydobyć to
krótkie:
– Wow!
Pokój
co prawda nie jest ogromny, ale sto razy lepszy od jej starej
sypialni. Przy ścianie znajdującej się po lewej stronie od drzwi
stoi idealnie posłane łóżko z kilkunastoma małymi poduszkami i
oczywiście dwoma większymi. Naprzeciw stała niska komoda, a nad
nią wisiało szerokie lustro.
W
jego centrum znajdował się biały, włochaty dywan. Dziewczyna
rzuciła się na niego i spojrzała na beżowy sufit. Po paru
minutach wstała i podeszła do okna naprzeciwko drzwi obok którego
stało drewniane, zakurzone biurko. Odsunęła zasłony. Podeszła do
dużego łóżka i zabrała jedną średnią poduszkę. Wzięła
także koc i ułożyła się na parapecie dość dużym, aby ją
pomieścić.
Wyjrzała przez okno, a jej usta
same z siebie patrząc na pięknie stare budynki Nowego Orleanu
powiedziały:
– Witaj...
nowy świecie.
***
OD AUTORKI:
W tym rozdziale trzeba przyznać, że trochę się rozpisałam. Naprawdę starałam się aby był on jak najkrótszy, ale nie mogłam się powstrzymać. Jeśli jesteście zaciekawieni: na pasku bocznym znajduje się spis bohaterów i rozdziałów, które się dotąd pojawiły.
5 KOM = NASTĘPNY ROZDZIAŁ
PS. DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERDUCHA ZA 100 KOMENTARZY...