Już drugi rozdział!
Ej! Nawet szybko mi poszło - postanowiłam trochę namieszać w "obsadzie" jak ktoś widział poprzednią grafikę to z pewnością domyśli się o co chodzi. Niedługo zostanie i tamta zmieniona.
Tu jesteśmy jeszcze tak bardziej przy wstępach do historii: poznajemy bohaterów itp. Tak więc nie bójcie się. Obiecane tajemnice i misja Giny zaczekają. A teraz zapraszam Was na następny rozdział... A i wytykajcie mi błędy, albo oceniajcie historię w komentarzach. Byłabym bardzo wdzięczna ☺
ROZDZIAŁ
II
DESZCZOWY
LONDYN
Weszłam do czerwonej
budki telefonicznej znajdującej się parę metrów od biura
Moriartego. Wybrałam numer i czekałam na połączenie. Pojawił się
sygnał, ale osoba, która była mi teraz potrzebna, albo się ze mną
nie liczyła, albo ignorowała telefony, albo nawet nie ma pojęcia,
że jej urządzenie brzęczy, albo wibruje, a może zwyczajnie
telefon jej jest wyłączony, może... rozładowany. Stałam około
pięciu minut widząc przez szybkę jak ludzie uciekają przed
zbliżającą się burzą. Parasolki latały na prawo i lewo, a
kobiety ganiały je po całej uliczce. Mężczyźni chowali się za
czarnymi teczkami poprzez trzymanie ich na głowie.
No, a on... nadal nie
odbierał.
Zaczęło grzmieć, a
piorun uderzył nieopodal czerwonego pomieszczenia. Krzyknęłam, aż
tu nagle.
– Jejku co się dzieje?
Dzwonić po policję? – odezwał się głos zza słuchawki.
– Ha, ha, ha. Bardzo
śmieszne. Normalnie powiem ci perfekcyjnie: dwa na dziesięć.
– A jakby cię serio
porywali to byś tak nie gadała.
– Gdzie ty... miałeś
być dokładnie na umówionej ulicy w umówionym miejscu. No i co?
Znów się na tobie zawiodłam. Przyjeżdżaj, ale już! Tak. To
jest rozkaz – uśmiechnęłam się.
– Tylko... skarbie –
uśmiech zszedł mi z twarzy.
– O nie tylko mi tu nie
skarbuj. Gadaj!
– Ten... yy... no.
No nie. Tylko nie to.
Proszę, proszę, proszę cię.
– Muszę zostać. Ważne
spotkanie.
– Jaja se robisz, czy
co?
– Albo to, albo nie
będzie kasy na mieszkanie.
– Świetnie! Po prostu
perfekcyjnie! Zawiodłeś mnie. Znów!
– Kochanie prze...
Rzuciłam słuchawką, a
to okazało się ogromnym błędem. Uderzyła ona prosto w szybę
budki rozbijając szkło. Wiatr wiał z zawrotną prędkością,
piorun uderzył po raz drugi, a deszcz padał bezlitośnie. Wiatr
zabrał telefon, a ja stałam wytrzeszczając oczy i modląc się,
aby nikt, a nikt nie dowiedział się co zrobiłam. Do budki nalewało
się coraz więcej i więcej wody. Stałam jak wryta. Fryzura, która
specjalnie była spięta z tyłu, aby tylko włosy wydawały się
krótsze rozpadła się całkowicie. Lekkie loki sięgały mi teraz
niewiele poza ramiona.
– No niegrzeczna,
niegrzeczna dziewczynka. Niszczy mienie miasta. Uuu będzie mandacik
– zacmokał mężczyzna.
No nie... tylko nie
policjant. Najpierw zobaczyłam tylko czarne buty i spodnie tego
samego koloru. Spojrzałam w górę. Nie wyglądał jak
funkcjonariusz. Posiadał rzecz jasna czarna skórzaną kurtkę i
białą bluzkę. Trzeba było mu przyznać: był przystojny, nawet
bardzo. Miał kruczoczarne, zmierzwione włosy, zarost i niebieskie
oczy, ale najbardziej zauważalny był jego krzywy uśmiech pełen
kpiny.
– Przepraszam, niech
pan nikomu nie mówi. Ja, ja zapłacę jakąś grzywnę, ale...
ale... nie na komisariat... proszę.
Mężczyzna zaczął się
śmiać.
– Uwaga! Uwaga! Wzywam
posiłki! Mamy tu ciężki przypadek... braku poczucia humoru! -
udawał, że gada przez głośnik, a tak naprawdę trzymał ręce
tak, aby tworzyły trąbkę.
– Że co...?
– Policjant... ja...?
Serio? - krzywo się uśmiechnął – A tobie polecam luźniejsze
podejście do życia.
– Ha, ha, ha, ale
jesteś zabawny.
– A tak ap ropo chcesz
się zamienić w żywą kostkę lodu? Na dworze jest zimno jak
cholera, a w tej budce zapewne nie jest lepiej i jeszcze ten ciuch.
Miss sztywności?
– Nie miss sztywności,
tylko miss daj mi pracę, a jak nie to nie będę miała pieniędzy.
– Ja nie mam pracy i
żyje.
– Widać.
– Ej, no! Trzeba się
jakoś zachowywać przy księciu, który chce uratować ci życie.
– Albo raczej przy złym
wampirze, który chce wyssać ci krew.
– Wolę twoją opcję.
Jeśli to oczywiście jest możliwe, to będę jeszcze bardziej
pociągający. Jak w tym... no... Zmierzchu! O! Będę świecił
gołą klatą, a każda będzie moja.
– Ta, ta jak koty na
psa. A tak w ogóle to dziękuję za twoją pomoc. Dam sobie rade:
SAMA.
Wyszłam z uniesioną
dumnie głową jak mała dziewczynka chcąca pokazać swoją
wyższość. Zamiast zjawiskowego wyjścia dostałam całkowicie
mokrą białą koszulę i czarną spódnicę. Moje ciemne szpilki
także klapały co jeden postawiony krok. Woda jeszcze bardziej
wydłużyła mi włosy, ale dalej szłam dumnie przez ulice nawet się
za siebie nie oglądając. Aż tu nagle.
– Jak wolisz wampiry to
mogę i nim być, ale tylko nie tą tandetą. Błagam.
Mężczyzna, albo do niego
bardziej pasuje: chłopaczek siedział za kierownicą prosząc o MOJE
wejście do JEGO samochodu. Chyba coś mu się pomyliło. Puszyłam
się jak paw, a zresztą nie znałam go, ani trochę. Wiadomo co
mógłby zrobić?
– Jezu, Bella wsiadaj –
starałam się powstrzymać uśmiech.
– A więc: Edwardzie
jak dostałeś prawo jazdy? Zagryzłeś instruktora?
– No wie...
Nagle zza ulicy wyskoczył
jakiś mężczyzna w czarnej czapce, pokryty fałdami tłuszczu.
Zaczął wyrywać mi torebkę, która służyła mi wcześniej jako
parasolka. „Edward” starał się wyskoczyć z samochodu, ale
drzwi nie dało się za chiny otworzyć. Dach auta był wysuwany więc
starał się pokazać maszynie więcej świata. Nie zdążył.
Złodziej uderzył mnie w głowę czymś, tak mocno, że upadłam na
asfalt.
Kompletnie straciłam
przytomność.
KONIEC ROZDZIAŁU II
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA
Świetne opowiadanie, super się czyta pierwszego rozdziału nie czytałam ale na pewno się skuszę, fajne ciekawe i oby tak dalej :) !
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i powodzenia ;)