środa, 5 listopada 2014

ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ II

 Już drugi rozdział! 
Ej! Nawet szybko mi poszło - postanowiłam trochę namieszać w "obsadzie" jak ktoś widział poprzednią grafikę to z pewnością domyśli się o co chodzi. Niedługo zostanie i tamta zmieniona. 
Tu jesteśmy jeszcze tak bardziej przy wstępach do historii: poznajemy bohaterów itp. Tak więc nie bójcie się. Obiecane tajemnice i misja Giny zaczekają. A teraz zapraszam Was na następny rozdział... A i wytykajcie mi błędy, albo oceniajcie historię w komentarzach. Byłabym bardzo wdzięczna ☺


ROZDZIAŁ II
DESZCZOWY LONDYN

Weszłam do czerwonej budki telefonicznej znajdującej się parę metrów od biura Moriartego. Wybrałam numer i czekałam na połączenie. Pojawił się sygnał, ale osoba, która była mi teraz potrzebna, albo się ze mną nie liczyła, albo ignorowała telefony, albo nawet nie ma pojęcia, że jej urządzenie brzęczy, albo wibruje, a może zwyczajnie telefon jej jest wyłączony, może... rozładowany. Stałam około pięciu minut widząc przez szybkę jak ludzie uciekają przed zbliżającą się burzą. Parasolki latały na prawo i lewo, a kobiety ganiały je po całej uliczce. Mężczyźni chowali się za czarnymi teczkami poprzez trzymanie ich na głowie.
No, a on... nadal nie odbierał.
Zaczęło grzmieć, a piorun uderzył nieopodal czerwonego pomieszczenia. Krzyknęłam, aż tu nagle.
     – Jejku co się dzieje? Dzwonić po policję? – odezwał się głos zza słuchawki.
    – Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Normalnie powiem ci perfekcyjnie: dwa na dziesięć.
    – A jakby cię serio porywali to byś tak nie gadała.
    – Gdzie ty... miałeś być dokładnie na umówionej ulicy w umówionym miejscu. No i co? Znów się na tobie zawiodłam. Przyjeżdżaj, ale już! Tak. To jest rozkaz – uśmiechnęłam się.
    – Tylko... skarbie – uśmiech zszedł mi z twarzy.
    – O nie tylko mi tu nie skarbuj. Gadaj!
    – Ten... yy... no.
No nie. Tylko nie to. Proszę, proszę, proszę cię.
    – Muszę zostać. Ważne spotkanie.
    – Jaja se robisz, czy co?
    – Albo to, albo nie będzie kasy na mieszkanie.
    – Świetnie! Po prostu perfekcyjnie! Zawiodłeś mnie. Znów!
    – Kochanie prze...
Rzuciłam słuchawką, a to okazało się ogromnym błędem. Uderzyła ona prosto w szybę budki rozbijając szkło. Wiatr wiał z zawrotną prędkością, piorun uderzył po raz drugi, a deszcz padał bezlitośnie. Wiatr zabrał telefon, a ja stałam wytrzeszczając oczy i modląc się, aby nikt, a nikt nie dowiedział się co zrobiłam. Do budki nalewało się coraz więcej i więcej wody. Stałam jak wryta. Fryzura, która specjalnie była spięta z tyłu, aby tylko włosy wydawały się krótsze rozpadła się całkowicie. Lekkie loki sięgały mi teraz niewiele poza ramiona.
     – No niegrzeczna, niegrzeczna dziewczynka. Niszczy mienie miasta. Uuu będzie mandacik – zacmokał mężczyzna.
No nie... tylko nie policjant. Najpierw zobaczyłam tylko czarne buty i spodnie tego samego koloru. Spojrzałam w górę. Nie wyglądał jak funkcjonariusz. Posiadał rzecz jasna czarna skórzaną kurtkę i białą bluzkę. Trzeba było mu przyznać: był przystojny, nawet bardzo. Miał kruczoczarne, zmierzwione włosy, zarost i niebieskie oczy, ale najbardziej zauważalny był jego krzywy uśmiech pełen kpiny.
       – Przepraszam, niech pan nikomu nie mówi. Ja, ja zapłacę jakąś grzywnę, ale... ale... nie na komisariat... proszę.
Mężczyzna zaczął się śmiać.
     – Uwaga! Uwaga! Wzywam posiłki! Mamy tu ciężki przypadek... braku poczucia humoru! - udawał, że gada przez głośnik, a tak naprawdę trzymał ręce tak, aby tworzyły trąbkę.
    – Że co...?
    – Policjant... ja...? Serio? - krzywo się uśmiechnął – A tobie polecam luźniejsze podejście do życia.
   – Ha, ha, ha, ale jesteś zabawny.
   – A tak ap ropo chcesz się zamienić w żywą kostkę lodu? Na dworze jest zimno jak cholera, a w tej budce zapewne nie jest lepiej i jeszcze ten ciuch. Miss sztywności?
 – Nie miss sztywności, tylko miss daj mi pracę, a jak nie to nie będę miała pieniędzy.
 – Ja nie mam pracy i żyje.
 – Widać.
 – Ej, no! Trzeba się jakoś zachowywać przy księciu, który chce uratować ci życie.
   – Albo raczej przy złym wampirze, który chce wyssać ci krew.
   – Wolę twoją opcję. Jeśli to oczywiście jest możliwe, to będę jeszcze bardziej pociągający. Jak w tym... no... Zmierzchu! O! Będę świecił gołą klatą, a każda będzie moja.
   – Ta, ta jak koty na psa. A tak w ogóle to dziękuję za twoją pomoc. Dam sobie rade: SAMA.
Wyszłam z uniesioną dumnie głową jak mała dziewczynka chcąca pokazać swoją wyższość. Zamiast zjawiskowego wyjścia dostałam całkowicie mokrą białą koszulę i czarną spódnicę. Moje ciemne szpilki także klapały co jeden postawiony krok. Woda jeszcze bardziej wydłużyła mi włosy, ale dalej szłam dumnie przez ulice nawet się za siebie nie oglądając. Aż tu nagle.
   – Jak wolisz wampiry to mogę i nim być, ale tylko nie tą tandetą. Błagam.
Mężczyzna, albo do niego bardziej pasuje: chłopaczek siedział za kierownicą prosząc o MOJE wejście do JEGO samochodu. Chyba coś mu się pomyliło. Puszyłam się jak paw, a zresztą nie znałam go, ani trochę. Wiadomo co mógłby zrobić?
   – Jezu, Bella wsiadaj – starałam się powstrzymać uśmiech.
   – A więc: Edwardzie jak dostałeś prawo jazdy? Zagryzłeś instruktora?
   – No wie...
Nagle zza ulicy wyskoczył jakiś mężczyzna w czarnej czapce, pokryty fałdami tłuszczu. Zaczął wyrywać mi torebkę, która służyła mi wcześniej jako parasolka. „Edward” starał się wyskoczyć z samochodu, ale drzwi nie dało się za chiny otworzyć. Dach auta był wysuwany więc starał się pokazać maszynie więcej świata. Nie zdążył. Złodziej uderzył mnie w głowę czymś, tak mocno, że upadłam na asfalt.

Kompletnie straciłam przytomność.

KONIEC ROZDZIAŁU II
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA

1 komentarz:

  1. Świetne opowiadanie, super się czyta pierwszego rozdziału nie czytałam ale na pewno się skuszę, fajne ciekawe i oby tak dalej :) !
    Pozdrawiam i powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń