piątek, 21 listopada 2014

ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ IV

Pisałam ten rozdział zastanawiając się nad losem bohaterów. Raz myślałam, że skończą tak, a drugi, że inaczej. To jest kolejny rozdział przejściowy do ogólnej fabuły, która mam nadzieję zaciekawi jeszcze bardziej. Tutaj może nie obyć bez strat. Jakich? Zobaczcie sami...


ROZDZIAŁ IV
POMOCNY ALKOHOLIK

Wydawało mi się, że w obecnej sytuacji tylko ja dam radę zapanować nad sytuacją. Poduszka powietrzna uratowała mi życie. Mimo że moja rana nadal obficie krwawiła, a dodatkowo cała twarz była pokryta siniakami i różnymi obdarciami. Gdyby nie poduszka nie wiem co by się ze mną stało. No i nagle sobie coś przypomniałam. Spojrzałam lekko w lewo i...
    – MATT! MATT! - krzyczałam na cały głos w kółko i w kółko powtarzając to imię. Aż do zdarcia gardła i stracenia mowy. Teraz mój głos zamienił się w mocną chrypę.
Leżał z głową na kierownicy wciskając klakson, który słychać było na cały las. Odpięłam pasy i przysunęłam się licząc, że mój kurs pierwszej pomocy, który co prawda miał miejsce w piątej klasie na coś mi się przyda. Na początku zdjęłam jego twarz z kierownicy – nastała cisza. Przechyliłam jego głowę, aby krew z nosa przestała ściekać na jego jeansowe spodnie i skórzane siedzenia. Zaczęłam trzęsącymi rękami szukać chusteczki. Leżała pod moimi nogami, podniosłam ją i oblałam (nie spodziewając się, że jeszcze coś w niej zostało) wodą z plastikowej butelki. Przyłożyłam mu do nosa i popatrzyłam na resztę jego obrażeń. Miał posiniaczoną twarz, jednak... bardziej ode mnie. Z ust wylewała mu się krew, która poplamiła cały samochód i moje ręce. Bałam się, że zginie! W tej stresującej sytuacji zapomniałam o wszelkich zasadach pierwszej pomocy. Zaczęłam biegiem poszukiwać telefonu. Głupia! Zapomniałam go! Poszukałam więc po kieszeniach Mata.
   – JEST!
Wyciągnęłam go, ale... miał całą rozwalona szybkę, a dodatkowo był kompletnie rozładowany. Wciskałam trzęsąc się przycisk włączania, ale... nic. Wiedziałam, że liczy się każda sekunda. Zaczęłam więc nerwowo naciskać klakson krzycząc:
    – CZY KTOŚ TU JEST?! POMOCY! - krzyczałam przez minutę starając się zapomnieć o bolącym gardle.
Nagle stało się. Zza krzaków wyskoczył mężczyzna. Wychudzony, z siwą brodą i połatanymi ubraniami. W ręku miał niedrogi alkohol, sam ledwo stał na nogach. Nie liczyłam na to, że w jego kieszeni znajduje się telefon, ale... zawsze można spróbować.
    – Zakłócasz mi mój sen! Co to ma być! Dzwonię na policję! Naskarżę na was! Ha! Ha! Przeszkadzanie sąsiadom po północy! HA! HA! HA! HA!
Czyli jednak miał telefon” - pomyślałam. Wyjął z kieszeni całkowicie nowiutki model dotykowego telefonu. „To jasne, że komuś zwędził”.
     – Ach tylko jak to się...? – upadł na ziemię.
   –Ykhm... proszę pana. PROSZĘ PANA!
Był kompletnie nieprzytomny. Bałam się podejść, ale... spojrzałam na Matta. On... mnie uratował bez oporów.
Niepewnie więc podeszłam do bezdomnego. Wyciągnęłam rękę, aby złapać telefon. Już... już go miałam.
      – A a co panienka robi?
    – Ja ja chcę zadzwonić na, na policję. Podobno ktoś tu zagłusza ciszę nocną.
     – A no ta, ta. A maaaasz pa-panii to to cho-cholerstwo – czkał cały czas, a jego oczy były bardzo senne – Ty-tylko da mi się panieneczka Helenka zdrzemnąć.
     – O-o-oczywiście – jąkałam się nadal.
     – Dobranoc...
     – Ym... dobranoc.
Wyjęłam szybko telefon i ruszyłam w stronę samochodu. Droga, którą przebyłam była zaznaczona ścieżką krwi. Nadal bojąc się, że bezdomny wstanie i uderzy mnie w głowę szklaną butelką. Roztrzęsiona wybrałam numer: 112.
     – Hahahalo – odchrząknęłam.
    – Co się dzieje?
Jak to było?
     –Ym... mam na imię Gina, Gina Anderson. Jestem w ciemnym lesie blisko ścieżki. Nasz, nasz samochód rozbił się o drzewo. Mój kolega on... ma całą posiniaczoną twarz, z buzi leci mu krew, a, a do tego krwotok z nosa nie chce ustąpić. Mężczyzna ma około 25 lat. Proszę, proszę. Pomocy – powiedziałam tym razem przez łzy.
     – Ale gdzie pani się znajduje?
     – Nie wiem! Nie wiem... pomocy liczą się sekundy.
     – Oddycha?
     – Ym – przyłożyłam głowę do jego piersi – tak, ale, ale ledwo.
     – Ale... ale gdzie pani jest? Miejscowość, adres?
     – Nie wiem. Naprawdę. Namierzcie telefon, albo, albo cokolwiek tylko... pomóżcie.
     – Karetka za niedługo przyjedzie.
Kobieta po drugiej stronie rozłączyła się, a ja nie wiedziałam co robić.
       – A co tu za impreza?
     – Matt, ty ty żyjesz.
A potem znów stracił przytomność, albo... życie.
     – Matt! Matt! - trzęsłam nim, ale... nic zero reakcji.
Emocje sięgnęły górę. Pełna strachu z zaklejoną od łez twarzą przytuliłam się do niego. Spojrzałam na jego twarz. Miał na niej wymalowany krzywy uśmiech. Miałam już krzyknąć. Jego gra aktorka była bezczelna... ale... powstrzymałam się myśląc, że może nie ma siły na mówienie.
Po długiej chwili usłyszałam sygnał karetki. Zmieniałam właśnie Mattowi opatrunek po raz trzeci. Wzdrygnęłam się, zaczęłam naciskać klakson i krzyczeć na cały głos.
     – TUTAJ! TUTAJ!
Wybiegłam na ulicę i zaczęłam machać rękami. Kierowca ambulansu zobaczył moje krwawiące czoło i natychmiast zawrócił.
Dalsza sytuacja z mojej perspektywy była dość dziwna. Na siłę chcieli mnie wciągnąć do ambulansu. Krzyczałam, że ze mną tak naprawdę nic nie jest, że trzeba ratować Matta. Dwoje mężczyzn złapało mnie jednak za ręce i wniosło do ambulansu. Potem z o wiele, wiele większym trudem pociągnęli do niego Matta. Położyli go na noszach i podłączyli kroplówkę. Jechaliśmy w stronę szpitala z zawrotną prędkością. Lekarka siedząca u tyłu ambulansu była cała naburmuszona.
       – No dlaczegóż to nie powiedziałaś nam co się stało z twoim czołem? - i nagle się uśmiechnęła.
     – Nie było to dla mnie ważne.
     – A.. rozumiem wolałaś bronić swojego chłopaka. Jesteście już narzeczeństwem, a może – chichotała – już po ślubie.
     – To ani mój chłopak, ani narzeczony, a mąż? Broń Boże...!
Zadawała mi różne pytania zakrywając moją głowę opatrunkiem. Nagle dojechaliśmy. Cieszyłam się, że nareszcie uwolnię się od tej wścibskiej doktorki.
Drzwi od tyłu karetki otworzyli owi mężczyźni, którzy wnosili Matta jak i mnie do pojazdu. Mimo że lekarka powstrzymywała mnie od pójścia to uległa moim lekko wymuszonym, a lekko nie: łzą. Pobiegłam za noszami.
     – Gdzie...?
     – Proszę nic nie mówić, jest to poważna sytuacja... - odezwał się niższy lekarz.
     – A... a... ale?
     – Proszę.
Uległam biegnąc za noszami bez słowa. Wjechali do małej sali, podpięli Matta do monitora, który pokazywał bicie jego serca. Nie było normą. Zaczęło niebezpiecznie i szybko dźwięczeć. Niski lekarz wyganiał mnie z sali, ale nie dawałam za wygraną.
     – CO Z NIM BĘDZIE! - krzyczałam najgłośniej jak tylko potrafiłam.
     –Proszę... wyjść.
Nagle stanęliśmy w tym samym momencie. Przestałam wierzgać. Monitor dźwięczał teraz tylko jedną nutkę. Wysoką i długą. Na nim samym widniała jedna, cienka, zielona kreska.

     Serce przestało bić. 
KONIEC ROZDZIAŁY IV

2 komentarze:

  1. Nawet fajne no nie powiem, pomysł dość ciekawy, jak to miał być jakiś dramat czy coś to za bardzo nie mogłem tego poczuć. Ale ogólna ocena wynosi 8/10 przynajmniej według mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetnie napisane! super się czyta :))
    czekam na kolejną część :)

    justsayhei.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń