Pisałam ten rozdział
zastanawiając się nad losem bohaterów. Raz myślałam, że
skończą tak, a drugi, że inaczej. To jest kolejny rozdział
przejściowy do ogólnej fabuły, która mam nadzieję zaciekawi
jeszcze bardziej. Tutaj może nie obyć bez strat.
Jakich? Zobaczcie sami...
ROZDZIAŁ
IV
POMOCNY
ALKOHOLIK
– MATT!
MATT! - krzyczałam na cały głos w kółko i w kółko powtarzając
to imię. Aż do zdarcia gardła i stracenia mowy. Teraz mój głos
zamienił się w mocną chrypę.
Leżał
z głową na kierownicy wciskając klakson, który słychać było na
cały las. Odpięłam pasy i przysunęłam się licząc, że mój
kurs pierwszej pomocy, który co prawda miał miejsce w piątej
klasie na coś mi się przyda. Na początku zdjęłam jego twarz z
kierownicy – nastała cisza. Przechyliłam jego głowę, aby krew z
nosa przestała ściekać na jego jeansowe spodnie i skórzane
siedzenia. Zaczęłam trzęsącymi rękami szukać chusteczki. Leżała
pod moimi nogami, podniosłam ją i oblałam (nie spodziewając się,
że jeszcze coś w niej zostało) wodą z plastikowej butelki.
Przyłożyłam mu do nosa i popatrzyłam na resztę jego obrażeń.
Miał posiniaczoną twarz, jednak... bardziej ode mnie. Z ust
wylewała mu się krew, która poplamiła cały samochód i moje
ręce. Bałam się, że zginie! W tej stresującej sytuacji
zapomniałam o wszelkich zasadach pierwszej pomocy. Zaczęłam
biegiem poszukiwać telefonu. Głupia! Zapomniałam go! Poszukałam
więc po kieszeniach Mata.
– JEST!
Wyciągnęłam
go, ale... miał całą rozwalona szybkę, a dodatkowo był
kompletnie rozładowany. Wciskałam trzęsąc się przycisk
włączania, ale... nic. Wiedziałam, że liczy się każda sekunda.
Zaczęłam więc nerwowo naciskać klakson krzycząc:
– CZY
KTOŚ TU JEST?! POMOCY! - krzyczałam przez minutę starając się
zapomnieć o bolącym gardle.
Nagle
stało się. Zza krzaków wyskoczył mężczyzna. Wychudzony, z siwą
brodą i połatanymi ubraniami. W ręku miał niedrogi alkohol, sam
ledwo stał na nogach. Nie liczyłam na to, że w jego kieszeni
znajduje się telefon, ale... zawsze można spróbować.
– Zakłócasz
mi mój sen! Co to ma być! Dzwonię na policję! Naskarżę na was!
Ha! Ha! Przeszkadzanie sąsiadom po północy! HA! HA! HA! HA!
„Czyli
jednak miał telefon” - pomyślałam. Wyjął z kieszeni całkowicie
nowiutki model dotykowego telefonu. „To jasne, że komuś zwędził”.
– Ach
tylko jak to się...? – upadł na ziemię.
–Ykhm...
proszę pana. PROSZĘ PANA!
Był
kompletnie nieprzytomny. Bałam się podejść, ale... spojrzałam na
Matta. On... mnie uratował bez oporów.
Niepewnie
więc podeszłam do bezdomnego. Wyciągnęłam rękę, aby złapać
telefon. Już... już go miałam.
– A
a co panienka robi?
– Ja
ja chcę zadzwonić na, na policję. Podobno ktoś tu zagłusza ciszę
nocną.
– A
no ta, ta. A maaaasz pa-panii to to cho-cholerstwo – czkał cały
czas, a jego oczy były bardzo senne – Ty-tylko da mi się
panieneczka Helenka zdrzemnąć.
– O-o-oczywiście
– jąkałam się nadal.
– Dobranoc...
– Ym...
dobranoc.
Wyjęłam
szybko telefon i ruszyłam w stronę samochodu. Droga, którą
przebyłam była zaznaczona ścieżką krwi. Nadal bojąc się, że
bezdomny wstanie i uderzy mnie w głowę szklaną butelką.
Roztrzęsiona wybrałam numer: 112.
– Hahahalo
– odchrząknęłam.
– Co
się dzieje?
Jak
to było?
–Ym...
mam na imię Gina, Gina Anderson. Jestem w ciemnym lesie blisko
ścieżki. Nasz, nasz samochód rozbił się o drzewo. Mój kolega
on... ma całą posiniaczoną twarz, z buzi leci mu krew, a, a do
tego krwotok z nosa nie chce ustąpić. Mężczyzna ma około 25 lat.
Proszę, proszę. Pomocy – powiedziałam tym razem przez łzy.
– Ale
gdzie pani się znajduje?
– Nie
wiem! Nie wiem... pomocy liczą się sekundy.
– Oddycha?
– Ym
– przyłożyłam głowę do jego piersi – tak, ale, ale ledwo.
– Ale...
ale gdzie pani jest? Miejscowość, adres?
– Nie
wiem. Naprawdę. Namierzcie telefon, albo, albo cokolwiek tylko...
pomóżcie.
– Karetka
za niedługo przyjedzie.
Kobieta
po drugiej stronie rozłączyła się, a ja nie wiedziałam co robić.
– A
co tu za impreza?
– Matt,
ty ty żyjesz.
A
potem znów stracił przytomność, albo... życie.
– Matt!
Matt! - trzęsłam nim, ale... nic zero reakcji.
Emocje
sięgnęły górę. Pełna strachu z zaklejoną od łez twarzą
przytuliłam się do niego. Spojrzałam na jego twarz. Miał na niej
wymalowany krzywy uśmiech. Miałam już krzyknąć. Jego gra aktorka
była bezczelna... ale... powstrzymałam się myśląc, że może nie
ma siły na mówienie.
Po
długiej chwili usłyszałam sygnał karetki. Zmieniałam właśnie
Mattowi opatrunek po raz trzeci. Wzdrygnęłam się, zaczęłam
naciskać klakson i krzyczeć na cały głos.
– TUTAJ!
TUTAJ!
Wybiegłam
na ulicę i zaczęłam machać rękami. Kierowca ambulansu zobaczył
moje krwawiące czoło i natychmiast zawrócił.
Dalsza
sytuacja z mojej perspektywy była dość dziwna. Na siłę chcieli
mnie wciągnąć do ambulansu. Krzyczałam, że ze mną tak naprawdę
nic nie jest, że trzeba ratować Matta. Dwoje mężczyzn złapało
mnie jednak za ręce i wniosło do ambulansu. Potem z o wiele, wiele
większym trudem pociągnęli do niego Matta. Położyli go na
noszach i podłączyli kroplówkę. Jechaliśmy w stronę szpitala z
zawrotną prędkością. Lekarka siedząca u tyłu ambulansu była
cała naburmuszona.
– No
dlaczegóż to nie powiedziałaś nam co się stało z twoim czołem?
- i nagle się uśmiechnęła.
– Nie
było to dla mnie ważne.
– A..
rozumiem wolałaś bronić swojego chłopaka. Jesteście już
narzeczeństwem, a może – chichotała – już po ślubie.
– To
ani mój chłopak, ani narzeczony, a mąż? Broń Boże...!
Zadawała
mi różne pytania zakrywając moją głowę opatrunkiem. Nagle
dojechaliśmy. Cieszyłam się, że nareszcie uwolnię się od tej
wścibskiej doktorki.
Drzwi
od tyłu karetki otworzyli owi mężczyźni, którzy wnosili Matta
jak i mnie do pojazdu. Mimo że lekarka powstrzymywała mnie od
pójścia to uległa moim lekko wymuszonym, a lekko nie: łzą.
Pobiegłam za noszami.
– Gdzie...?
– Proszę
nic nie mówić, jest to poważna sytuacja... - odezwał się niższy
lekarz.
– A...
a... ale?
– Proszę.
Uległam
biegnąc za noszami bez słowa. Wjechali do małej sali, podpięli
Matta do monitora, który pokazywał bicie jego serca. Nie było
normą. Zaczęło niebezpiecznie i szybko dźwięczeć. Niski lekarz
wyganiał mnie z sali, ale nie dawałam za wygraną.
– CO
Z NIM BĘDZIE! - krzyczałam najgłośniej jak tylko potrafiłam.
–Proszę...
wyjść.
Nagle
stanęliśmy w tym samym momencie. Przestałam wierzgać. Monitor
dźwięczał teraz tylko jedną nutkę. Wysoką i długą. Na nim
samym widniała jedna, cienka, zielona kreska.
Serce
przestało bić.
KONIEC ROZDZIAŁY IV
Nawet fajne no nie powiem, pomysł dość ciekawy, jak to miał być jakiś dramat czy coś to za bardzo nie mogłem tego poczuć. Ale ogólna ocena wynosi 8/10 przynajmniej według mnie.
OdpowiedzUsuńświetnie napisane! super się czyta :))
OdpowiedzUsuńczekam na kolejną część :)
justsayhei.blogspot.com