piątek, 14 listopada 2014

ZROBIĘ WSZYSTKO - ROZDZIAŁ III

O jejku rozpisałam się w tym rozdziale. Mam nadzieje, że z tego powodu będziecie zadowoleni. Bohaterowie są już idealnie dobrani - tak jak sobie wymarzyłam. Mam nadzieję, że zapoznacie się ze wcześniejszymi częściami jeśli tego jeszcze nie zrobiliście. No i oczywiście całą krytykę od Was przyjmuję z otwartymi ramionami...



ROZDZIAŁ III
MORDERCZA ŁANIA

 Najpierw straciłam słuch, a potem zupełnie już kontakt ze światem.
Obudziłam się słysząc i czując lekki wietrzyk muskający moją piegowatą twarz. Lekko otworzyłam oczy i zobaczyłam, że droga rusza się w prędkości w jakiej nie powinna. No, a w ogóle powinna się ruszać? Spojrzałam szarymi oczami w lewą stronę. Siedziałam na miejscu pasażerskim, a samochodem nie sterował nikt inny jak mężczyzna, którego niedawno poznałam. Nie jestem pewna czy to co wydarzyło się tu można nazwać porwaniem. Z jednej strony mam ochotę wyszarpać mu oczy, a z drugiej podziękować za pomoc. Postanowiłam na razie nie odzywać się do niego ani słowem i na nowo zamknęłam oczy. Chyba nie zauważył nawet mojego przebudzenia.

Po dziesięciu minutach nie wytrzymałam z moim wybuchowym charakterem. Więc wstałam założyłam ręce, zrobiłam złą minę i zsunęłam się lekko z fotela wpatrując się w drogę.
   – O księżna nareszcie się przebudziła – powiedział drwiąco.
   – Obudziłam się już wcześniej, ale jakoś nie miałam ochoty słuchać twoich denerwujących tekstów.
   –  Ale jednak... odezwałaś się – spojrzał na mnie, a potem zwrócił głowę z powrotem w stronę drogi.
   – Bo... Yhm - jąkałam się.


   – Tłumaczenie typu „bo” - zaczął mnie przedrzeźniać – nie jest tłumaczeniem – i wrócił do dawnego, krzywego uśmiechu.
Zmieszana wyjrzałam poza okno. Nie znałam tej trasy, nie poznawałam tego miejsca. Co prawda nigdy nie powiedziałam gdzie mieszkam. On nawet nie wie jak mam na imię! No to się wkopałam. Głupia budka telefoniczna.
   – Zastanawiam się czy cię nie posądzić o porwanie.
Dalej się uśmiechał.
   – Nie zrobisz tego.
   – Bo?
   – Bo. To nie jest porwanie. Ratuję ci tyłek i tyle.
   – A ogólnie to co wydarzyło się po tym jak ten złodziej postanowił ukraść mi torebkę.
   – Także teraz słuchaj uważnie – odwróciłam się w jego stronę    – Ten... koleś podbiegł do ciebie od tyłu i chciał zabrać ci tą sławną... torebkę.
   – To już wiem – irytowałam się i jednocześnie niecierpliwiłam.
   – Tak więc ja jako super, mega, przystojny i odważny bohater otworzyłem dach i wyskoczyłem z auta. Przywaliło się temu gościowi w tego ryja i BUM! Leży, a torebka jest tutaj – pokazał palcem moje drzwi – nie zawiozłem go na policję, bo był tak spaśnięty, że zajęłoby mi to z parę dobrych minut. Mogłem wybierać, albo nagłówki gazet, albo ty... i wybrałem. Przedtem chciałem zadzwonić na policję. Na pogotowie nie było potrzeby. Myślałem, że to tylko omdlenie.
   –  Myślałem?
   – Tsa, ale zaczekaj daj mi dokończyć. No, ale sytuacja wyglądała tak... Człowiek leży na ziemi, ja mam twoją torebk
ę. Postanowiłem... walę to. Wziąłem cię do samochodu, ponieważ zauważyłem coś... niepokojącego i... tak poznałem waszą matkę – uśmiechnął się... znowu.
Odwróciłam się w stronę drogi, aby nie zobaczył mojego uśmiechu.
    – Świetnie, a co takiego niepokojącego we mnie znalazłeś.
No i nagle sama zdałam sobie sprawę co... strużki krwi kapały mi na kolana. Tylko dlaczego wcześniej tego nie czułam.
    –  Ta... nieźle przywaliłaś w ten asfalt powiem ci.
   – I... i nie pomyślałeś o szpitalu, albo klinice.
   – To nic takiego, a inaczej to nie wiem czy nawet poznałbym twoje imię.
   – Gina. Gina Anderson – odpowiedziałam – A, a ty?
   – Matthew. Czy tam Matt. Hmm... no dobra Matt Kenta ci się kłania.
A ukłonił się tak, że uderzył czołem o kierownicę.
   – A więc powiedz mi MATT gdzie zmierzamy.
   – Texas!
   – Co? To... to za daleko.
   – Wyluzuj mała. Jedziemy tylko w jego stronę.
   – Uff, ale gdzie my jesteśmy?
   – A bo ja ci wiem.
A więc podsumowując utknęłam w samochodzie z Mattem świrem. Niby ratującym mi życie, a tak naprawdę zabierającym w drogę do Texasu. Do tego sam nie wie gdzie jesteśmy. Moje czoło jest rozcięte, a jedyne co na nim mam to przesiąknięta krwią chusteczka. Perfekcyjnie!
   – Ccco?
   – Żartuję. Jedziemy do starej znajomej.
   – Aa to zmienia postać rzeczy... WRACAJMY DO LONDYNU!
   – Okey okey tylko nie bij – znów wyszczerzył zęby.
Samochód zajechał na bok i zawrócił. Nie spodziewałam się, ze będzie aż tak łatwo.
   – Tylko pamiętaj w każdej chwili mogę zawrócić. Wiesz... Texas moje miasto. Tylko, nigdy tam nie byłem. To jest jedyny problem.
   – Ja lubię Hollywood, ale też nigdy tam nie byłam.
   – Śmieszne. Ha ha ha.
   – No co? Nigdy nie spełniałeś marzeń.
   – A kto chciał zabrać walniętą i zakrwawioną dziewczynę do miasta jego życia. No właśnie. Moje marzenia są po prostu... ponad program.
Ucieszona, że jadę do domu i smutna, że nic nie poradzę na ranę siedziałam na przodzie w miarę bezpiecznego dla mnie już auta.
     – A gdzie jedziemy? - zapytał Matt.
   – Yhm... Londyn... niedaleko Tower Bridge. Jak będziemy na moście to pokaże ci gdzie dokładnie.
   – Uhuhu zapewne dzielnica bogatych lalusiów – zaczął drwić.
   – Bez przesady...
Jared wyjął kanapki z szafeczki znajdującej się przed moim siedzeniem. Nie wiedziałam, że byłam aż tak głodna pożerałam je jak wilk, który właśnie delektuje się swoją ofiarą. Jared pośmiał się trochę z mojego świńskiego zachowania.
   – Ej czekaj młoda.
Zatrzymał auto i postanowił z niego wysiąść. Nie wiem czego dokładnie szukał w bagażniku, ale chcąc wstać jeszcze bardziej kręciło mi się w głowie i dlatego postanowiłam pozostać na miejscu.
Po paru minutach wsiadł z powrotem.
   – Masz i... nie musisz dziękować.
Dał mi całą paczkę chusteczek i wodę w butelce. Natychmiast oblałam prezent napojem i przyłożyłam do rany.
   – Zróbmy tak, że ty mi ją teraz dasz. Okey?
   – Yy... okey, ale po co? - dałam mu zakrwawioną, starą już chusteczkę i spojrzałam na niego jak na dziwaka.
Wyszedł z auta i obsmarował nasiąkniętym materiałem drogę. Zaczęłam się coraz bardziej obawiać. Potem zamachnął się i wyrzucił ją jak najdalej od wody.
   – O jeny. Nie patrz na mnie jak na dziwaka – wziął następną butelkę wody i wyczyścił brudne od krwi ręce.
   – Ale... dlaczego?
Wsiadł do auta i zaczął szukać czegoś w torbie, którą niedawno przyniósł z bagażnika.
   – Taki żart dla psów. Może pomyślą, że ktoś został zamordowany, a zwłoki ten „zabójca” - pokazał palcami cudzysłów – chciał zaciągnąć do lasu. No, albo, że to pies. Choć oni i tak to oleją.
   – Jesteś walnięty! - zrobiłam wielkie oczy.
Nie przyznałam mu się, że ten „dowcip” który mógł przynieść ogromne konsekwencję naprawdę mi się spodobał.
   – To to już wiem. Takie... odwdzięczenie się – pokazał swoja sławną, krzywą minę i chyba znalazł to czego szukał.
Zadowolony wyjął z torby GPS.
   – Wiedziałem, że gdzieś go znajdę. Ha! - zaznacz teraz tu miejsce, w którym mieszkasz.
   – Wiem jak to się robi... nie jestem aż tak cofnięta.
Przy jego uśmiechu wyszukiwałam dokładnego miasta, ulicy, a nawet numeru domu. Zatwierdziłam, a potem odezwał się ciepły głos z urządzenia.
   – Nienawidzę go!
Wyłączył opcję głosu, przekręcił kluczyk i ruszył. Oczywiście trzymając się wskazówek GPS'a. Jechaliśmy w spokojnej atmosferze. Omijaliśmy lasy, różne łąki, a co zdarzało się o wiele częściej: całkowicie zabudowane miasta. Budynki nie miały tam nawet chwili oddechu. Było już ciemno, a my nadal rozmawialiśmy o najdziwniejszych tematach.
   – A i raczej wolę żebyś nie mówiła na mnie... Edward.
   – A to dlaczego? - tym razem to ja się krzywo uśmiechnęłam.
   – Nie lubię gościa. Niby taki przystojny, a wszystkie nastolatki na niego lecą. Bujdy na resorach! A i błagam wampir świeci się w słońcu. Co to ma być konkurs na Top Wampira. No i jeszcze... a dużo by wymieniać.
   – I tak będziesz Edwardem, ale... zgadzam się. Wolę wampiry w wersji groźnej. Zagryzające ludzi, palące się na słońcu.
   – No to ty będziesz Bellą.
   – Nie przeszkadza mi to, ale osobiście wolę ci mówić... Vladslaus.
   – A Van Helsing. I to jest hit!
   – Znasz – aż podskoczyłam.
   – Obrażasz mnie? Uwaga uwaga mogę nawet oglądać romantyczne komedie i... żyję. Ogółem kocham kino.
   – Ja też. To taki lepszy świat.
   – Koniec z twoimi problemami, teraz to bohaterzy je przeżywają.
Zaczęliśmy opowiadać sobie dalej historię o filmach, wampirach, aż tu nagle. Łania wyskoczyła na drogę. Matt chciał ją wyminąć, na hamowanie było już za późno. Samochód z zawrotna prędkością skręcił w lewo i uderzył w wysokie i potężne drzewo. Uderzyłam w szybę, a Matt powtórzył tą czynność. Teraz leży z głową na głośno grającym klaksonie.
     W tym lesie... wykrwawialiśmy się na śmierć.
KONIEC ROZDZIAŁU III

3 komentarze:

  1. Czyli z tego wynika,że zginęli? ;O Jak chcesz napisać dalszy ciąg? BO BĘDZIE DALSZY CIĄG?? Mam nadzieje,że tak, bo bardzo mi się spodobało ;P

    obserwuję i zapraszam do mnie http://wmrokudostrzegamblask.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zdradzę jak potoczą się wydarzenia ;)
      Ale na 21 listopada przewiduję ciąg dalszy...
      Taki koniec nie miałby sensu... zagadka śmierci Marilyn nie jest jeszcze rozwiązana...

      Usuń
  2. Ciekawy rozdział.
    Czekam na next :D

    http://my-mmortal.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń